Strategiczna linia telefoniczna
III Rzeszy na Opolszczyźnie

W całej Rzeszy było ich tylko 11. Wszystkie wyglądały podobnie: za wysokim murem mieściły się mieszkania dla obsługi otoczone wielkim ogrodem. Stacje miały przypominać budynki cywilne. Urządzenia znajdowały się w podziemnym schronie obok domu. Był on wyposażony we własną studnię głębinową, system filtrów powietrza, agregaty prądotwórcze. Dostępu broniły stalowe drzwi, które można było zamknąć od środka.
fot. Krzysztof Strauchmann



Biegnie półtora metra pod ziemią - opowiada mieszkaniec Kamiennika koło Nysy. Mężczyzna prosi o zachowanie anonimowości, nikt z miejscowych nie chce zresztą opowiadać o procederze. W całej okolicy wyciąganiem kabla Hitlera zajmowało się jesienią kilka grup. Pracowali po nocach. Mniej więcej wiedzieli, wzdłuż której drogi został zakopany. Na miejsce wchodził człowiek z wykrywaczem metalu. We wskazanym przez niego miejscu minikoparka robiła niewielką dziurę w ziemi. Przecinali kabel, potem podpinali wyjęty koniec do ciągnika rolniczego. Sto metrów dalej kopali drugi otwór i odcinali drugi koniec. Ciągnik ruszał z kopyta i wyciągał z ziemi 100 metrów starego, grubego przewodu. Potem był cięty na kawałki, wytapiany w ognisku z izolacji i jechał do skupu. Miedź, stal i ołów.

- Z metra kabla mieli 10 kilogramów samej miedzi, która w skupie kosztuje 20 złotych za kilogram - opowiada mężczyzna. - Po całej nocy zarabiali 20 tysięcy. Tylko dziury zostawiali po sobie na polach. Interes był tak dochodowy, że koło Szklar doszło pewnej nocy do bitwy między grupą z Wilemowic i miejscowymi, którzy bronili swojego „złoża”. Obcy odeszli dotkliwie pobici.
Łączę z FÜhrerem!

Kabel ma ok. 10 centymetrów średnicy. Od zewnątrz oklejony jest stalową, lakierowaną taśmą, dla ochrony przed mechanicznymi uszkodzeniami. W środku, w izolacji z asfaltowej juty, zatopiona jest kolejna osłona ze stalowych drutów o grubości 2,5 milimetra, potem ołowiany pancerz ochronny i w samym środku wiązka 150 żyłek miedzianych o przekroju 1,15 milimetra, owiniętych dodatkowo styrofleksem i warstwą papieru. Zakopany jest średnio metr poniżej poziomu ziemi w osłonie z cegieł. W niemieckich wojskowych dokumentach cała linia ma oznaczenie Fk 221.

Według Jerzego Gaszyńskiego, dziennikarza i miłośnika historii lokalnej ze Świdnicy, w 1935 roku Naczelne Dowództwo Wehrmachtu zleciło Ministerstwu Poczty III Rzeszy budowę linii telekomunikacyjnych na cele wojskowe. Projekt miał charakter bardzo pilny, wiązał się z przygotowaniem agresji na wschodzie. Jedną z linii była magistrala telekomunikacyjna Legnica - Koźle o numerze Fk 221. Sygnał telefoniczny wysyłany kablami na duże odległości wymaga budowy tzw. stacji wzmacniakowych. Na linii montuje się urządzenia wzmacniające zanikający prąd.

Wojsko postawiło warunki, że na ich liniach stacje mają mieć charakter obronny, tajny i muszą znajdować się pod ziemią. Opracowano projekt typowy, który przewidywał budowę domu o charakterze cywilnym, z wysokim murem i dużym ogrodem. Mieściły się tam mieszkania obsługi technicznej. Sama stacja wzmacniakowa znajdowała się w podziemnym schronie obok budynku. Była wyposażona we własną studnię głębinową, system filtrów powietrza, agregaty prądotwórcze, stalowe drzwi odcinające dostęp do środka.

Na linii Fk 221 takie stacje powstały w Legnicy, Świdnicy i Biechowie koło Nysy. W całej Rzeszy podobno wybudowano ich zaledwie 11. Pod koniec wojny Naczelne Dowództwo Wehrmachtu zaczęło dość gwałtownie poszerzać plany budowy wojskowej sieci telekomunikacyjnej na Dolnym Śląsku. Powstała np. stacja wzmacniakowa w Rzeczce, znana jako Świdnica II. Niemcom chodziło o połączenie telefoniczne dla powstającego w Górach Sowich i w rejonie Wałbrzycha wielkiego podziemnego kompleksu przemysłowego i wojskowego wraz z tajną kwaterą Hitlera o nazwie Riese (Olbrzym). Ile z tych planów udało się zrealizować - nie wiadomo. Badacze historii i poszukiwacze podziemi nadal starają się ustalić w terenie przebieg tych linii. Nie wiadomo nawet, czy były wykorzystywane po wojnie. W każdym razie pewne jest, że potężnym kablem Fk 221 Adolf Hitler i jego marszałkowie łączyli się z frontem wschodnim.

Armia Czerwona, zajmując wiosną 1945 roku Biechów i okolice, nie zdawała sobie początkowo sprawy z wagi tego miejsca. Kilku przedstawicieli polskiej, nowej administracji wykorzystało podziemny bunkier, żeby ukryć tu przed rabunkiem część wyposażenia z biechowskiego pałacu. Potem obiekt przejęli przedstawiciele Polskiej Poczty. Kabel stał się międzynarodową linią telefoniczną, wykorzystywaną przez dowództwo Armii Czerwonej do łączności z bazą wojsk radzieckich w Legnicy. Wśród wtajemniczonych, którzy w ogóle wiedzieli o jego istnieniu, mówiło się, że to linia Berlin - Moskwa. Jej przebieg wraz z lokalizacją stacji wzmacniakowej w Biechowie był tajny. Nie zaznaczono go na żadnych mapach geodezyjnych. Oficjalnie linia nie istniała.
Miedziany skarb

- Pamiętam, jak w latach osiemdziesiątych prowadziliśmy wykopy przy drodze koło Ligoty i Przydroża - opowiada Tadeusz Dziubandowski, dziś dyrektor Zarządu Dróg Powiatowych w Nysie. - W korzeniach karczowanego drzewa był jakiś kabel, nie zaznaczony na żadnych mapach geodezyjnych. W ogóle się go nie spodziewaliśmy. Koparka niechcący uszkodziła przewód, ale był piątek po południu, więc robotnicy zostawili to wszystko i pojechali do domów. Niedługo potem przyjechała do nas ekipa Telekomunikacji Polskiej z alarmem, że uszkodziliśmy kabel Berlin - Moskwa. Kazali nam płacić jakieś horrendalne kary za brak połączenia, ale udało się nam jakoś wytłumaczyć z całej sprawy. Po zdarzeniu pojechałem do dyrekcji telekomunikacji w Katowicach z prośbą, żeby mi przekazali dane o przebiegu linii, żebyśmy jej nie uszkodzili w razie kolejnych prac drogowych. Okazało się, że wszystko jest tajne. Powiedzieli mi tylko mniej więcej, którędy biegnie i w jakich miejscowościach uzgadniać z nimi prace drogowe.

Pilnie strzeżona była też stacja wzmacniakowa w Biechowie. W różnych okresach pilnowało jej albo wojsko, albo uzbrojeni pracownicy straży pocztowej. Miejscowi nie mieli wstępu za stalową bramę.

- Znałem wieloletniego kierownika tego obiektu, pana Gałkę, który tak jak ja był pszczelarzem - opowiada Ryszard Godkowski, radny z sąsiednich Nowak. - Wspominał, że zaraz po ogłoszeniu stanu wojennego przyjechało do nich wojsko z bronią i przejęło stację. Ten kabel biegnie z Biechowa do Nysy przez Nowaki i jest nawet zakopany koło mojego domu. Kiedy w 1992 roku budowano we wsi wodociąg, w kilku miejscach w wykopie trafiono na przewód, ale na szczęście udało się go nie zniszczyć.

- Musiałem zapłacić 1400 złotych mandatu za uszkodzenie tego kabla, a gmina dodatkowo zapłaciła wysoką karę za przerwę w połączeniu - wspomina były sołtys Łącznika koło Białej Alfred Wistuba. Mieszkańcy wioski pod koniec lat 80. budowali przy drodze zbiornik na deszczówkę. Koparka trafiła w potężny kabel. - Natychmiast przyjechała ekipa z telekomunikacji. Mówili, że przerwaliśmy linię z Berlina do Moskwy. Dokładnie wiedzieli, w którym miejscu doszło do awarii. Rozłożyli namiot nad wykopem, żeby nikt nie widział, co robią, i pracowali tam kilka godzin. Widziałem wtedy mapę z bardzo dokładnym przebiegiem kabla, można było w centymetrach mierzyć odległość od domów. Rok temu, gdy budowano u nas nową obwodnicę wsi, koparka też przerwała ten kabel, ale w innym miejscu. Wtedy już nikt nie przyjechał.

Na początku lat 90. telekomunikacja zaczęła budować sieci światłowodowe i nagle stary, poniemiecki wojskowy kabel stracił na znaczeniu. Przestał być wykorzystywany do połączeń. Wyłączono go z dozoru, ale pozostał w ziemi. Dawna stacja wzmacniakowa w Biechowie stoi od kilku lat kompletnie opuszczona. Telekomunikacja Polska bezskutecznie stara się ją sprzedać. Cena wywoławcza - 200 tysięcy złotych za budynek z podziemiami liczący 1300 metrów kwadratowych powierzchni, do tego 23 ary działki. Chętnych jednak nie ma. Urządzenia wzmacniające sygnał wycofano stąd już dawno. Przedstawiciele TP twierdzą też, że nie zachowała się żadna historyczna dokumentacja obiektu.
Złota żyła

W 2008 roku szajka złodziei dobrała się do nieczynnej linii Fk 221 między Legnicą a Chojnowem. Byli wyposażeni w koparki, zostawiali po sobie zrytą ziemię i zniszczone pobocze krajowej drogi. Dyrekcja dróg krajowych oszacowała wtedy, że spowodowali szkody rzędu 300 tys. zł. Policji z Legnicy udało się zatrzymać kilku podejrzanych i postawić przed sądem. Wrocławski oddział spółki TP SA po tych wydarzeniach postanowił rozwiązać problem nieczynnej linii. Po przetargu wynajął firmę z Poznania, która miała kabel bezpiecznie usunąć i naprawić szkody. Po dwóch latach prac, w lutym ubiegłego roku firma doszła na teren Opolszczyzny.

- Pewnego dnia rozdzwoniły się telefony od mieszkańców, że koło Wilemowic i Kamiennika pojawiła się jakaś nieznana firma z koparkami i prowadzi prace przy drodze - opowiada Kazimierz Cebrat, wójt Kamiennika. - Zawiadomiłem policję, wydział geodezji, zarządcę drogi powiatowej i sam pojechałem na miejsce. Zażądałem dokumentów i pozwoleń. Okazało się, że mają zlecenie od Telekomunikacji Polskiej na zdemontowanie starej wojskowej linii telefonicznej. Formalnie wszystko było w porządku.

- Ta firma zwróciła się do nas o pozwolenie na kopanie w pasie drogi powiatowej - mówi dyr. Tadeusz Dziubandowski. - Nie przedstawili wymaganego projektu organizacji ruchu drogowego, więc negatywnie zaopiniowaliśmy ich wniosek. Przy drodze powiatowej nie kopali.
Poznański wykonawca omijał też prywatne działki, bo rolnicy postraszyli go procesami o odszkodowanie za zniszczenie pól. Miejscowi pilnie jednak obserwowali technikę wydobywania, polegającą po prostu na kopaniu dwóch dziur i wyciąganiu kabla na siłę, za pomocą koparki czy ciągnika. Kiedy firma telekomunikacji skończyła, lokalni poszukiwacze zaczęli własne odkrywki.

- Ludzie zobaczyli, że to może być źródłem dochodów - mówi Janusz Gitlar, zastępca komendanta posterunku policji w Otmuchowie. - Nie mieliśmy skarg na poszukiwania na prywatnych posesjach, ale zgłoszono do nas zniszczenie pasa drogi powiatowej. Udało nam się ustalić ośmiu podejrzanych, wszyscy to miejscowi. Szukali kabla przy drodze i rozkopali łopatami pobocze. Pracowali nocami, pojawili się kilka razy, zanim udało się nam ich zatrzymać. Okazało się jednak, że kopali w niewłaściwym miejscu i kabla ostatecznie nie znaleźli. Ich sprawa trafiła do sądu, który za uszkodzenie mienia skazał wszystkich na grzywny po 550 złotych.

Podobno złomiarze nie posunęli się z odkrywkami dalej niż do Kłodoboka. Dalej kabel idzie wzdłuż dość ruchliwych dróg, ryzyko wpadki jest zbyt duże. Z Kłodoboka biegnie przez Biechów i Nowaki do Nysy, potem na Przydroże do Korfantowa, łącznika, Mosznej i dalej na wschód aż do Gliwic. 100 kilometrów miedzianych przewodów przez samą Opolszczyznę. Zakopane w ziemi 20 milionów.

Krzysztof Strauchmann, nto
Źródło: Nowa Trybuna Opolska, wydanie z 20 stycznia 2012


  PRZEJDŹ NA FORUM