Ciężkie życie PZK wszystko o PZK, dobrze i źle |
Chipsy się skończyły, popcornu zabrakło. Dzielicie włos na cztery i po dwudziestu latach dyskutujecie czy mumia już umarła całkowicie czy jest tylko trochę nieżywa. Całe zło wzięło się z kilku powodów w tym nie wszystkie zależne od PZK. Osobiście nie zgadzam się ze stwierdzeniem ENO, że PZK zabiło kluby. PZK je tylko dobiło. Ale do rzeczy. Osoby takie jak Armand nie mogą pamiętać, że w latach siedemdziesiątych polskie (i nie tylko) krótkofalarstwo stało klubami. Nie pomieszczeniami, ale ludźmi zgrupowanymi w tych klubach. Wiem to niemodne określenie, ale siłą był kolektyw. I nie było różnicy. Silne kluby miał PZK, miał LOK i mieli harcerze. I tu jest pierwszy gwoździk do trumny. Na razie tylko gwoździk i jeszcze go nikt nie wbija. Kluby miały zawsze patrona i oparcie w instytucji patronującej. Albo były to domy kultury czy coś takiego jak Pałac Młodzieży w Szczecinie, albo hufce czy komendy chorągwi w przypadku ZHP, albo szkoły wojskowe (Legnica, Zegrze itp.), albo wszelkiej maści szkoły elektroniczne czy uczelnie (przykład SP9PDF), oddziały terenowe LOK, że o specyficznej sytuacji Sląska nie wspomnę, gdzie patronami były kopalnie czy huty. Wreszcie w każdym województwie (było ich 49) istniał oddział PZK, który zazwyczaj miał swój klub (SP1PBT, SP2PBY itp.). W takich warunkach działalność klubowa mogła rozkwitać. Kluby nie znały problemu z kasą. Czasem było biedniej, czasem bardziej bogato, ale w klubach przybywało sprzętu o jakim prywatny nadawca zazwyczaj nie mógł marzyć. Przypomnę, że znaczna część klubów w latach siedemdziesiątych została wyposażona w transceivery Kenwood-a lub Unidena oficjalnie lub mniej oficjalnie sprowadzane do Polski i kupowane do klubów przez patronów. A niewielu z nas pamięta, że koszt takiego sprzętu był porównywalny z ówczesnymi cenami mieszkania lub samochodu. To był naprawdę złoty okres. Do tego dochodził entuzjazm kolektywu klubowego. Wiele klubów miało super anteny własnej konstrukcji. Anten nie kupowało się tylko wykonywane były własnym wysiłkiem, po ówczesnym zdobyciu materiału np. anteny Cubical Quad czy kilkuelementowe VK-beam. I do tego było PZK. Tak to związek doprowadził, że pojawiły się fabryczne anteny UKF. Słynne SP6LB-II i SP6LB-III. To na tych antenach, a nie na DK7ZB, F9FT koledzy odnosili naprawdę poważne sukcesy. Gdyby nie anteny SP6LB-III na 432 MHz to pewnie nie byłoby pierwszych w Polsce łączności EME w Szczecinie. Tyle że ścianę takich anten pomagał zbudować kolektyw klubowy SP1PBW. I tak to pięknie trwało. W klubach były tłumy ludzi, zarówno doświadczonych krótkofalowców na których patrzyło się z podziwem i prawdziwym szacunkiem, ludzi dopiero zdobywających doświadczenie takich jak ja, lub takich którzy dopiero chcieli zacząć i przychodzili do klubu posłuchać radia, dowiedzieć się co i jak. Aż przyszedł pewien październikowy dzień (a raczej trzy dni) 1981 roku. Jednym ruchem władza poprzez ówczesny PIR, nadłamała kręgosłup klubowego krótkofalarstwa w Polsce. W ciągu tych trzech dni zatrzymano licencje blisko 1/3 stacji klubowych. We wszystkich przypadkach, powód był bzdurny, a okres zawieszenia minimum 6 miesięcy. W jednej chwili zamilkły najlepsze stacje klubowe w Polsce. W normalnych warunkach te 6 miesięcy byłyby dokuczliwe, ale nie zabójcze. Jednak to już nie były normalne warunki. Ostateczny cios nadszedł 13 grudnia 1981 roku. Wtedy przetrącono kręgosłup nie tylko stacjom klubowym, ale całemu krótkofalarstwu polskiemu. Zawieszono wszystkie licencje, zamknięto kluby, zarządzono zdawanie sprzętu do depozytu. Dotyczyło to także nadawców indywidualnych. Przypomnę, że znak SP podzielił los P5 na prawie trzy lata. A gdy już zaczęto oddawać pozwolenia to wiele osób oraz stacji klubowych takowego nie dostało. Bez podania powodu, po prostu NIE i po sprawie. Na dodatek znanych jest wiele przypadków zaginięcia lub zniszczenia sprzętu zdanego do depozytu. Sprzętu o często kosmicznej wręcz wartości. Zresztą nie tylko krótkofalarstwo wtedy zabito. Stan wojenny zabił w dużej części społeczeństwa chęć do jakiegokolwiek działania. Nawet gdy teoretycznie sytuacja się normalizowała to wielu krótkofalowców po prostu nie powróciło do dawnego hobby, a jak wspomnialem wielu nie pozwolono. W wielu instytucjach tradycyjnie wspierających krótkofalowców kluby zniknęły, a z uwagi na coraz gorszą sytuację ekonomiczną trudno było o środki na działalność. Próbowano reaktywować lub tworzyć nowe kluby, ale to już było nie to. Przede wszystkim wytworzyła się potężna luka. Nie było młodzieży, a nawet jak była to nie miał im kto przekazać doświadczeń. W wielu klubach zostali tylko najstarsi, raczej skupieni we własnym gronie i poświęcający czas na wspomnienia starych wiarusów, często przy dużych ilościach alkoholu. To ostatnie też zniechęcało nowy narybek. I w końcu nadszedł rok 1989 i zmiany ustrojowe. Dotychczasowi patroni albo zniknęli bankrutując, albo zostali sprywatyzowani i nie byli zainteresowani wydawanie swojej kasy na jakichś tam krótkofalowców. Nawet bogate podmioty nie były zainteresowane dalszym wspieraniem amatorów. Do tego otworzył się rynek światowy i jak kogoś było stać to kupował sprzęt w Niemczech, UK czy Stanach, sprowadzał anteny i zamykał się w czterech ścianach. Kluby straciły kolejny atut czyli zapewnienie dostępu do sprzetu jakiego indywidualny krótkofalowiec wcześniej mieć nie mógł. I główna przyczyna, rzuciliśmy się do zarabiania pieniędzy, a tam nie było miejsca na hobby. Zamiast myśleć o Dx-ach, wielu z nas myślalo czy następnego dnia da się zarobić na ZUS. Grupa trzydziesto-czterdziestolatków, stanowiąca podstawę działalności klubowej dziesięć lat wcześniej, pozakładała rodziny, miała zobowiązania, chciała gdzieś mieszkać, zapewnić wykształcenie dzieciom. Wszyscy zachłysnęli się możliwościami, a więzi społeczne zeszły na dalszy plan (czesto bardzo daleki). To wtedy kolejna bardzo duża grupa ludzi pożegnała się z krotkofalarstwem lub po prostu zamknęła mikrofony i klucze w szufladach. I tu zaczyna się fatalna rola PZK w dobiciu ruchu klubowego. Ówczesne władze PZK nie zauważyły, że tracą uprzywilejowaną pozycję. Jakby zupełnie nie zauważono przemian. Grzechem głównym bylo to, że nie podjęto nawet minimalnej próby przejęcia niektórych siedzib. Posiadany majątek w tym nieruchomosci stanowią o sile stowarzyszenia. Dziwnym trafem wiele stowarzyszeń uwłaszczylo się na zajmowanych nieruchomościach. Dzisiaj PZŁ, PZD, PZW czy nawet jakieś egzotyczne stowarzyszenia hodowców rybek latająco-pełzających mają siłę bo w odpowiednim momencie pochodzili kolo sprawy i nagle stali się włascicielami zajmowanych obiektów. PZK w tym czasie spało. Tak można było stać się włascicielem kilku siedzib oddziałów terenowych czy klubow. Nie zrobiono tego i jest to nie do naprawienia. Ale to tylko poboczny wątek. Później już było tylko gorzej. I na to nałożyła się fatalna polityka członkowska. Primo to słynna uchwala z Kołobrzegu o obowiązku nabycia przez oddziały osobowości prawnej. Może i miała szczytne cele, ale została przeforsowana bez żadnej analizy możliwości realizacji. Uchwala de facto pozostała martwa. Secundo to wymóg aby każdy członek klubu był członkiem PZK. No pomysł diabła i prostytutki. Jedynym dobrym rozwiązaniem była federalizacja i przekształcenie PZK w stowarzyszenie osób prawnych takich jak kluby czy oddziały. Po jaką cholerę komuś pojedynczy Kowalski w związku? Po co zmuszac Kowalskiego, który ma ochotę wpaść do klubu do członkostwa w PZK. Wprowadzając uchwałę kołobrzeską PZK zmarnował szansę na powiedzenie: "Centrala PZK zajmie się: 1. Kontaktami z administracją państwową i dbałością o tworzenie prawa umożliwiającego działalnośc krotkofalarską i jej rozwój, 2. Reprezentacją w IARU i innych organizacjach międzynarodowych 3. Dystrybucją kart QSL. Pozostała dzialalność w tym rozwój i szkolenie mlodzieży spada na oddzialy terenowe lub kluby" Ustalić haracz jaki każda jednostka miałaby odprowadzać na działalność centrali i pozwolić ludziom działać. Napisałem haracz, ale de facto byłaby to opłata od każdego członka klubu skladająca się ze składki do IARU oraz jakiegoś procenta na działalność centrali. Siedziba związku to żadne Leszno czy Bydgoszcz tylko Warszawa lub okolice (Łódź też nie jest zła) byle blisko różnych źródełek pieniędzy i miejsc tworzenia prawa. Nawet gdyby Prezes był z Łomzy, Szczecina czy Wrocławia to w centrum Polski powinien być ktoś kto etatowo wydeptywał by ścieżki w Sejmie, ministerstwach, UKE czy innych. Wracając do Związku. Osobiście nie widzę już pola do sukcesu. Chyba że sukcesem będzie trwanie w obecnym stanie. Prawie cale nowe Prezydium to ludzie związani z branżą informatyczna i korporacjami, czyli tą grupą zawodową, która doskonale rozwiązuje problemy, które sama najpierw stwarza. Tu nie będzie myślenia "wysadzamy w powietrze i budujemy od nowa", a raczej "trwajmy i przetrwajmy" Ja osobiście w tzw. programie wyborczym nie widziałem żadnej nowej wizji. Zresztą minęły trzy dni od Zjazdu, a na stronie PZK nie ma nawet śladu informacji. że Zjazd się odbył. Na stronie nadal dumnie władzę dzierży poprzednie Prezydium. Nie ma nawet krótkiej wzmianki o nowym Prezesie i celach jakie będą mu przyświecały. Były sekretarz PZK nadal pobiera wynagrodzenie za prowadzenie Sekretariatu, więc nic nie stoi na przeszkodzie żeby takie informacje się ukazały. Chyba że od niedzieli zajęty jest współpracą z niszczarką dokumentów. Chyba Canis napisał, że manager organizacji powinien być "techniczny". Nie do końca się z tym zgodzę. W ciągu swojego dosyć długiego życia spotkałem wielu dobrych managerów, ale jedna grupa przebijała wszystkich. To byli fizycy. Ludzie mający ukończoną fizykę charakteryzują się najszerszymi horyzontami i bardzo specyficznym poglądem na otaczający świat. Może dlatego, że jako jedyni nie widzą barier. Wielu twórców obecnej pozycji gospodarczej Polski, zarówno w skali mikro jak i makro to właśnie fizycy. |