[Humor] Mój stary jest krótkofalowcem
Taki mały projekt z przymrużeniem oka
Zemsta radiosondy
Podjęcie tej sondy spowodowało wielkie zamieszanie w środowisku, ale oczywiście nie wiedzieliśmy wszystkiego. Dopiero po jakimś czasie tata przeczytał szczegóły na forum i na grupie. Razem z dziwnymi zdjęciami dziewczyn opalających się przy basenie. Ojciec natychmiast się uruchomił, założył trollkonto sugerujące zainteresowania prepperskie i wystawił informację, że on coś podobnego znalazł na polu i teraz pyta się co dalej z tym można zrobić. I że się cieszy, bo reszta grup czy forów jest niepolskiego pochodzenia.
Reakcja na forum była tak ognista, że tata aż podskoczył na fotelu, gdy ją przeczytał. Z grupy go wyrzucili. Następnego dnia zwołał naradę w tej sprawie:
- Ta zniewaga krwi wymaga. Za to chamstwo, za te bluzgi.
- Mam pomysł. Taki, że aż im w pięty pójdzie.
Przygotowania trwały kilka dni, towarzystwo rozjechało się po kraju. Wszystko było utrzymywane w takiej tajemnicy, że kompletu informacji nie miał nikt. To tak, jak z tym zabójczym dowcipem w Monty Pythonie.
Gdy nadeszła godzina „W”, zadzwonił telefon taty. Balon wystartował!
Wszyscy śledziliśmy jego lot, dostawaliśmy informacje z telemetrii, wszystko jak zwykle. Później przyszła informacja, że balon pękł i sonda spada. Spadła w środku jednostki wojskowej. Za podwójnym płotem, teren dobrze pilnowany. Ciekawe jak zakapior tę sondę podejmie – pomyślałem.
Życie przyniosło epilog tego wydarzenia – otóż wspomniana grupa miłośników sond rzeczywiście pojechała do tej jednostki. Najpierw próbowali przejść przez płot, ale okazało się, że teren jest dobrze ogrodzony i porządnie pilnowany. Podobno płot pod napięciem. Chcieli zatem spróbować po prostu do tej jednostki wejść. Towarzystwo długo tłumaczyło na biurze przepustek, próbowało nawet przekupić ciecia wódką, ale tu trafiła kosa na kamień, bo jednostka była pilnowana nie przez zupaków ale przez agencję ochrony. I ta agencja nie ufa nikomu – ochroniarz zadzwonił po policję. Zakapior się stawiał, darł i rzucał z rękami bo tak bardzo chciał tę sondę podjąć. W końcu cierpliwość policjantów się skończyła, dostał pałą w siedzenie i zabrali go na komisariat. By nie zapomniał o swoim zachowaniu dostał potem grzywnę w sądzie. I okazało się, że w ferworze walki stłukł sobie wyświetlacz w telefonie.
Minęło kilka dni i towarzystwo znowu się rozjechało, tym razem sonda poleciała i sruuuu – spadła na teren lotniska we Wrocławiu. Jeśli wierzyć telemetrii, spadła centralnie w pas startowy, nawet nie na drogę kołowania. I jak ją podjąć? Cóż, lotnisko, to teren pilnie strzeżony z oczywistych powodów. Biedna sonda wyląduje w incineratorze. Jak się do niej dostać? Najpierw zaczęli szukać szalonego operatora, który by podleciał dronem i ją szybko ściągnął. Na szczęście nic z tego nie wyszło, bo wszyscy znajomi droniarze wirtualnie pokazali mu środkowy palec. Podjechał pod płot, by jakoś się przedrzeć, ale jeden ze spotterów z lornetką powiadomił służby gdy zakapior zaczął przez ten płot przełazić. W tym czasie usłyszał przez radio, że sygnał zamilkł. Tyle wysiłku na nic! I będzie kolejna grzywna do zapłacenia.
A tak naprawdę żadnej sondy, żadnego balonu wtedy nie było. Był tylko sygnał radiowy. Do dziś nikt nie wie kto, skąd i dlaczego go nadawał. Powiedzmy.


  PRZEJDŹ NA FORUM