sq9ive
Serdecznie witam krótkofalarską brać -
Wypadało by napisać coś o sobie. Choć dla młodszego pokolenia będzie to już historią.
Elektroniką zacząłem się interesować w wieku 12-stu lat. Jako małego chłopca zainspirował kontakt z synem sąsiada Gienkiem, wtedy już absolwentem uczelni wyższej w kierunku elektronicznym. Który naprawiał bardzo znane w tym czasie radia bez transformatorowe PIONIER-y U , i ich późniejsze egzemplarze PIONIER-y E, które posiadały już transformator sieciowy i pracowały na lampach typu E... Byłem oczarowany tym widokiem. Kilkanaście odbiorników radiowych bez obudów stojących obok siebie, z których wydobywała się muzyka. Sam widok żarzących się lamp dawał niecodzienny efekt, który mieszał się z specyficznym zapachem kurzu osiadłego na lampach. Zawsze lubiłem ten zapach. Widział moje zainteresowanie tym tematem, więc objaśniał na ile to było możliwe.
Zacząłem poszukiwać wszelkich możliwych pism o elektronice. W tamtych czasach w moim miejscu zamieszkania, zdobycie czegokolwiek graniczyło to wręcz z cudem. Więc korzystałem z literatury mojego nauczyciela elektroniki - Gienka.
Zbierałem wszelkie odbiorniki i sam zacząłem składać PIONIERA U. Nie mając schematu, (a kto go w tamtych czasach miał), przeznaczyłem jeden egzemplarz odbiornika na rozbiórkę.
Element po elemencie rozlutowywałem i nanosiłem na duży format papieru tworzyłem "schemat radioodbiornika PIONIER U". Kiedy potem składałem je ponownie, posiłkując się schematem, ale jeszcze dodatkowo sprawdzając na oryginalnym egzemplarzu, by nie pomylić się. Zajęło mi to dwa miesiące, ponieważ nie było to tylko moje jedyne zajęcie. Miałem inne obowiązki w domu. A rodzice nie przepadali za tym hobby. Była to moja pierwsza samodzielna praca. Z biciem serca włączyłem go. Lampy powolutku rozjaśniały się, a z głośnika słychać było szum z lekkimi trzaskami . Obracając pokrętłem strojenia, nie znajdywałem żadnej stacji, dopiero po czasie zorientowałem się, że nie miałem włożonego przewodu anteny, wykonanej z kilkunastu metrów przewodu zawieszonego do pobliskiego drzewa. Teraz słychać już było oscylacje i zakłócenia w miarę przeszukiwania pasma, ale stacji Warszawa I nie odbierałem. Udałem się do mojego nauczyciela i objaśniłem temat. Uśmiechnął się tylko, usiadł przy biurku na którym stał rozebrany odbiornik tego typu, miał te same objawy co mój. Ostrożnie zaczął stroić rdzeniem heterodyny, "Długich" objaśniając mi szczegółowo na czym to polega. Udałem się do domu, zachowując ostrożność, ponieważ ten typ radia miał na chasis (metalowym stelażu) napięcie sieciowe ? 220.V.
W jednym momencie "radio ożyło", teraz tylko małe korekty na reszcie obwodów i nie bacząc czy miało w 100% pokrycie na skali, jak grało, to było najważniejsze.
Potem zachęcony pierwszym sukcesem, zacząłem zbierać wszystkie części elektroniczne, - i tak mi zostało do dziś!!. gdyż nie można było kupić czegokolwiek w tym czasie, nie było przecież sklepów elektronicznych z częściami. Więc budowałem z tego co było. Drugim urządzeniem, po kilku letniej przerwie był wzmacniacz m.cz ale już na lampach nowej generacji - EF-80 ze stopniem końcowym EL 84. Wzorowałem się na Regencie (wzmacniacz wraz z kolumną)
Głośniki wykorzystałem z radia Stolica i jeszcze jakiegoś, nie pamiętam w tej chwili. Tak że kolumna miała trzy głośniki w pionowym rzędzie, i choć była daleka od doskonałości, zdarzenie jakie miało miejsce w tym czasie pokazało na co ją stać.
Wieczorem przychodzi do mnie kolega z zespołu muzycznego i rozdygotanym głosem mówi, "Stary padł nam wzmacniacz od basówki, a my musimy grać. Ludzie zapłacili za bilety. Pożycz nam Twojego na tę noc". Nie wiedziałem czy wzmacniacz da sobie radę z gitarą basową.
Udaliśmy się z nim na miejsce, zmieniłem wtyczkę w gitarze i pierwsza próba!. Byłem bardzo zdenerwowany tym wszystkim. Ludzie stali w grupach głośno dyskutując, czekali na zespół. Andrzej posunął palcami po strunach, choć moc nie była taka jak oryginalnym wzmacniaczu, zagrali kilka utworów a ja sprawdzałem na sali czy gitara basowa przebija się przez dużo silniejszy sygnał prowadzącej. Ustawili poziomy sygnału dla wszystkich instrumentów. Nie było źle!. Wtem kierownik zespołu zadedykował przez mikrofon specjalnie dla mnie, za uratowanie sytuacji - utwór "Monika". Rozległy się oklaski i wszyscy zaczęli tańczyć. Byłem tak spięty tą sytuacją, że dławiło mnie w gardle. Zaproszono mnie na scenę i siedząc za zespołem sprawdzałem jak sprawuje się wzmacniacz. Grali do rana i wzmacniacz pracował jak należy. Rano kierownik zespołu dał mi propozycję kupna wzmacniacza. Żal mi było tego sprzętu, tyle serca w niego włożyłem. Ale po przemyśleniu, widziałem że bardziej będzie im przydatny. Kochałem muzykę i tak jest do dziś. Dlatego przystałem na ich propozycję.
Po kilku latach już na tranzystorach wykonałem Iluminofonię z" Radiolektronika" z małymi żaróweczkami na 3,5.V. osadzonymi w reflektorach od motoroweru "KOMAR". Pracowała bardzo dobrze. W tym czasie już kupowałem Radioelektronik. '"Radio Radzieckie" i Ćeskie Radio". Interesowało mnie krótkofalarstwo, więc w księgarniach poszukiwałem literatury krótkofalarskiej. Jako pierwsza w tym temacie była książka Kossobudzkiego i Ładno, jeśli mnie pamięć nie myli - "Odbiorniki radiostacji amatorskiej", potem doszły następne i jeszcze następne. Tak więc miałem zaplecze spore. Ale wtedy doszedłem do wniosku, że największe zaplecze nie pomoże, jeśli nie ma się praktyki, wszystko może zostać zniweczone.
Zacząłem budować odbiornik krótkofalowy na lampach. W międzyczasie poszukiwałem kontaktu z krótkofalowcami. Nie było to trudne. Wiedziałem że należy szukać dipoli 2 X 19.5 metra, a przewód antenowy wskazywał miejsce zamieszkania krótkofalowca.
Tak znalazłem stację klubową, tam poznałem wielu prężnie działających konstruktorów urządzeń krótkofalarskich. Najlepszy z nich był Jurek SP2CCC. Wtedy Transceiver"YESU", i jemu podobne urządzenia były tylko w sferze marzeń. On potrafił ręcznie wykonać płytki z czasopism krótkofalarskich przywiezionych z Niemiec. Rdzenie toriodalne "taśmował" paseczkami specjalnej foli z plastykowych woreczków. Tak że elektronika wykonana tak precyzyjnie, mogła konkurować z profesionalnym sprzętem. Był pedantem w elektronice, nawet firmowe naklejki wykonał metoda fotograficzną. To był pasjonat w tej dziedzinie.
Właśnie on nauczył mnie wielu tajników elektroniki zaawansowanej, oraz najważniejszego
motta pracy twórczej. "Nie najnowsza technologia w byle jakim wykonaniu, a używane części, które może nie są"na topie", a serce włożone w pracę decyduje o powodzeniu". Jurek elektronik jest namacalnym przykładem.
On był moim drugim nauczycielem w technice zaawansowanej elektroniki.
Odbiornika nie ukończyłem, gdyż otrzymałem z klubu Radzieckiego R-673 - o wadze około 70.kg. Odbiornik ten miał wielką zaletę. Miał osobny zasilacz z stabilizatorem gazowym oraz stabilizator prądowy - bareter. Lampy były żarzone napięciem stałym 2.2.V (2Ż27Ł). Tak że szumy własne można było wyeliminować do maksimum, obniżając anodowe poniżej 60.V. Z słuchawkami na uszach wsłuchiwałem się w najcichszą stacje i PR-kiem, obniżałem anodowe. Aż nastawał taki moment, że szumy były prawie niewyczuwalne. Najpocieszniejsza była historia z jego przywiezieniem z klubu. Zamówiłem TAXI, i z kolegą podjechaliśmy pod klub, oznajmiając kierowcy, że idziemy po paczkę. Nawet nie wysiadł tylko z kabiny otworzył bagażnik. Oparł głowe o podgłówek i drzemał. Kiedy z wielkim trudem znieśliśmy odbiornik z klubu, widząc otwarty bagażnik włożyliśmy go do niego. Samochodem zakołysało!. A my patrzyliśmy czy czasami nie przepadnie, przez wiekową blacharkę samochodu. Hi,hi!. Kierowca wyleciał w popłochu z kabiny i momentalnie stał przy nas. Kiedy ujrzał co włożyliśmy, machał rękami, że nie weźmie tego za żadne skarby, nie chce siedzieć!. Dopiero oboje powoli wyjaśnialiśmy, że jest to sprzęt krótkofalarski i legalny, nie musi się niczego obawiać. Więc się zgodził.
Miał bardzo małe szumy własne, tak więc nasłuchy na nim były wspaniałe.
W tym czasie konstruowałem drobne układy wzorując się na na wiedzy i doświadczeniu Jurka SP2 CCC. Wiele musiałem zmienić w sposobie myślenia i techniki wykonywania płytek, dobierania podzespołów, organizowanie ich.
Krótkofalarstwo w klubie umierało śmiercią naturalną. Zanikał zapał i pasja wśród kolegów. Jako młody adept bacznie przyglądający się temu otoczeniu, zauważyłem, że starsi kierowali się ku sprowadzanym po cichu Transceiverom z zagranicy, a młodym nikt potem nie dawał przykładu.
Kiedy otrzymałem własne mieszkanie i wyprowadziłem się do Redy. Praca i urządzanie własnego M, wraz z rodziną, odsunęło na plan dalszy elektronikę na dwa lata. Owszem jeśli coś się zepsuło, a byłem w stanie to naprawić, siadałem do stołu i lutownica w dłoń.
Ale nie zapominałem o zbieraniu części elektronicznych. Radia, magnetofony, oraz inne urządzenia elektroniczne w których było mnóstwo pełnowartościowych elementów i to za Free.
W 1986 roku mam wypadek. Po miesiącu na wyciągu za głowę - w szpitalu, dochodzę do zdrowia. Kiedy już jestem w domu momentalnie tracę wzrok, i diagnoza jest tylko jedna, ponownie do szpitala, wyciąg za głowę i bez ruchu miesiąc w pozycji horyzontalnej. Po tym czasie wracam do domu poruszam się na nogach bardzo powoli ale idzie ku lepszemu.
Jednego dnia budząc się, nie czuję obu nóg do kolan, kiedy chcę wstać czuję się jak bym miał obie protezy. Nie mogę ustać. To był koniec!.
Życie moje zmieniło się kolosalnie, musiałem zaakceptować siebie takim jakim jestem, zaakceptować nowo zastałą sytuację, jak zawsze w takich przypadkach koledzy i "przyjaciele" odsunęli się ode mnie. Pozostałem sam. W tym czasie odbiornik krótkofalowy był dla mnie rehabilitacją psychiczną. Wiele godzin przesiadywałem z słuchawkami na uszach, słuchając krótkofalowców opowiadających o budowie urządzeń. Na zasłyszane adresy pisałem listy. I tak nawiązałem kontakt ponownie. Pisałem materiały do Biuletynu PZK. (Polskiego Związku Krótkofalowców), aż w końcu dostałem propozycję wykonywania prac graficznych dla tegoż Biuletynu. To była ciekawa praca. Zdałem na licencję nasłuchowca, a potem dzięki kolegom z Lidzbarka Warmińskiego i już nieżyjącemu nestorowi krótkofalarstwa Panu Antoniemu SP-5 ZA, zdałem na licencję nadawczą kategorii I. otrzymując znak SP-2 XDI.
W tym czasie nauczyłem się poruszać w całkiem inny sposób jak przedtem. W terenie wózkiem, a w mieszkaniu na kolanach, tak jest szybciej i wygodniej. Natomiast w kuchni, gdzie przestrzeń jest wąska i mam możliwość oparcia się , nie przemieszczając, - stoję na moich "protezach". Cały czas tworzyłem układy elektroniczne, najciekawsze moje dzieło to "Ogranicznik szumów do odbiornika Bartka". A także dynamika sygnału po stronie m.cz. Wszystko wyglądało bardzo ciekawie i na tym polu jest duża możliwość udoskonalania z doskonałym efektem.
Otrzymuję wiadomość listowną, że koledzy krótkofalowcy mają dla mnie sprzęt radio-nadawczy, po zmarłym koledze. Jaka to była radość z tej wiadomości. I wydawało by się, że idzie ku lepszemu!. Jednak musiałem podziękować im za troskę i wielkie serce, - odmówiłem. Dlaczego?.
W tym czasie umiera żona. Moje życie zmienia się ponownie, musiałem zrezygnować z krótkofalarstwa, elektroniki na kilka lat. W tym czasie była to walka o przetrwanie, doszło wiele nowych obowiązków, których dotąd nie robiłem. Musiałem wszystko tak zorganizować, aby dać radę w życiu. To była wielka walka o przetrwanie, walka z niepełnosprawnością, a także walka z ludzką małostkowością, zawiścią i głupotą. Wiedziałem, że nie mogę tej walki przegrać. Wiedziałem, że mogę liczyć tylko na siebie.
Dziś przystosowałem się na tyle do nowych warunków, poukładałem swe życie ponownie i normalnie funkcjonuję. Powróciłem do elektroniki. Powoli staram się tworzyć, jak kiedyś. Brakuje mi bardzo specyficznego dźwięku SSB w słuchawkach. Kto już raz zarazi się bakcylem krótkofalarskim, nie porzuci tej myśli i chęci powrotu do tego hobby, pomimo wielu trudności życiowych.
Serdecznie pozdrawiam. Vy 73!
http://cichy54.blogspot.com/


  PRZEJDŹ NA FORUM