Wydział Kryzysowy Urzędu Wojewódzkiego
Jaka jest podstawa prawna?
Kolego Januszu,
chyba się nie do końca rozumiemy. Nie powiedziałem nigdy, że odmawiam udzielenia pomocy potrzebującym w razie potrzeby. Chciałem jedynie zrozumieć dlaczego ustawodawca mnie do takiego działania obliguje ( uznając nasze hobby za służbę ) a nie robi tego w stosunku do innych. Dlaczego więc wędkarze nie podlegają tym samym regułom i mogą zajmować się swoim hobby dla samej przyjemności ( co nie oznacza, że odmówią swojej pomocy w przypadku jakiejś tragedii ). Nie jestem też fanem Ameryki, a wręcz przeciwnie. Przykład Ameryki pojawił się przez przypadek, gdy przetłumaczyłem fragment tekstu wikipedii dla żartu raczej, niż dla zajęcia konkretnego stanowiska w dyskusji. Tyle, że relacje państwo-obywatel i odwrotnie są akurat w USA nieco odmienne od tych, jakie znamy w Europie. Mieszkańcy Europy byli od zawsze poddanymi królestw, księstw i państw i jako tacy musilei wiernie im służyć, będąc zwykle przy tym przedmiotowo traktowani. Powstanie USA było wyrazem buntu przeciwko takiemu porządkowi świata. Chęcią wyzwolenia się społeczeństwa spod feudalnej zależności. Powstało więc państwo, które ma służyć jego obywatelom a nie odwrotnie. To, że i tam idea została wypaczona to już zupełnie inna sprawa.
Mieszkałem kilka lat w Wielkiej Brytanii i tam miałem okazję przekonać się jak może wyglądać służba społeczności. Mieszkałem w malutkiej wiosce nad brzegiem Morza Północnego ( coś jak nasza Pogorzelica ), mój dom stał 60 metrów od plaży. Czasem przychodził silny sztorm i fale przelewały sie ponad drogą łączącą dwie części miejscowości. Zamykano wtedy wrota sztormowe w wale przeciwpowodziowym a drogę wyłaczano z ruchu. Pojazdy kierowane były trasą alternatywną. Zwykle zajmowało się tym kilku wolontariuszy, tzw. "flood warden", którzy koordynowali całą operację. Do tej pory jest podobnie jak w SP, ale teraz zaczyna się "żarłoczny angielski kapitalizm": wolontariusze pełniący służbę mieli do dyspozycji służbowe, doskonale wyposażone Land Rovery, z wyciagarkami i innymi duperelami, pontony z silnikiem, sprzęt łączności, piękne sztormowe ubrania a poza tym na czas całej akcji mieli wypłacany z kasy gminnej ekwiwalent za utracone w czasie trwania akcji dochody i poświęcony jej czas. Więc jeżeli taki strażnik nie poszedł do pracy bo stał na wale przeciwpowodziowym, dostawał zwrot kasy z gminy, równoważny z utraconymi w trakcie nieobecności dochodami. W każdej wiosce był też koordynator. Był to przewaznie emeryt, któremu gmina dawała sprzęt radiokomunikacyjny, etc. i płaciła za pełnienie dyżurów stosowny ekwiwalent. Bo ten człowiek poświęcał na rzecz społeczności lokalnej swój własny czas, który mógłby przeznaczyć na dorobienie sobie do emerytury. I tak działa "służba" w normalnym kraju. Pieniądze na to szły z podatków lokalnych i były ujęte w budżecie, z którego pisemne sprawozdanie otrzymywał corocznie każdy mieszkaniec gminy. I to by było na tyle.


  PRZEJDŹ NA FORUM