PZK chce szkolić żołnierzy WOT. Czy wystarczy im "stoczterdziestek"? |
Można się pociąć suchą bułką czytając te pięć stron. Oczywiście wszystko dzieje się w konwencji "moja racja jest najmojsza" i "tylko ja jestem ekspertem od wojskowości". Fachowiec i praktyk SP8TDX początkowo trafnie rozpoznał problem, ale zaczął strzelać do niewłaściwej strony. Dobrze, że dzieli nas taka odległość, więc "friendly fire" co najwyżej podgrzewa pustą dyskusję. Drugim który zadaje proste i bardzo konkretne pytania jest AKI. Niestety większość popisująca się "znajomością" techniki wojskowej i psychologii pola walki nawet nie zauważa rzeczywistego problemu. Czy koledzy w ogóle pamietają czego dotyczy wątek? Jeżeli nie to upierdliwie przypomnę. Zdolności PZK do szkolenia żołnierzy WOT z zakresu łączności Nie będę wnikał w merytoryczne i pedagogiczne przygotowanie krótkofalowców do realizacji tego celu. Nie o tym teraz rozmawiamy. Są dwa zasadnicze pytania: 1. Czy PZK ma kim to zrobić? I jakie mamy zaplecze żeby to zrealizowac? 2. W jakim trybie ma to być realizowane? Co do pierwszego mam wątpliwości wynikające z następujących przesłanek: a) Oficjalne stwierdzenia władz PZK, że nie możemy przejąć egzaminów na świadectwo operatorskie bo nie mamy kadr. Przypomnę, że chodziło o przeegzaminowanie siłami własnymi 1-2 tys. osób w skali roku. W przypadku wojska jest mowa o szkoleniu kilku-kilkunastu tysięcy osób. Kontrast widoczny od razu Na przeegzaminowanie (tylko egzamin) 1-2 tys w ciągu roku nie mamy kadr A na przeszkolenie kilku tysięcy w systematycznych cyklach mamy kadry? Coś tu nie gra. Chyba, że nie potrafię liczyć. b) Ciężar realizacji tego zadania chce wziąć na siebie SP EMCOM. Jak wcześniej pisałem życzę im jak najlepiej i z przyjemnością napiszę "MYLIŁEM SIĘ" jeżeli im się uda. Problem w tym, że koledzy z SP EMCOM mówią o około 600 członkach klubu, a tak w rzeczywistości chyba nigdy nie policzyli się w praktyce. Deklaracje wstąpienia do klubu podpisuje się łatwo, ale gdy trzeba ruszyć d... i pojechac z radiostacją w pole to "zakupy", "pranie", "żona u fryzjera", "imieniny szwagra", "praca", "brak sprzetu" itd. Stawiam zakład, że w razie sytuacji kryzysowej z tych 600 osób do dyspozycji będzie nie więcej niż 50 w skali całej Polski, a w regionie który będzie w potrzebie max 10-15, może 20. Mówię o jednorazowej akcji lub ćwiczeniach. Gdy przyjdzie do zorganizowania zespołów szkoleniowych do systematycznej pracy i wyjazdów do jednostek to stawiam na początku na max 20 osób, a po miesiącu zostanie 5. To trochę mało bo podpisanie umowy z wojskiem to koniec zabawy. Wojskowi w tym momencie mówią "SPRAWDZAM, KARTY NA STÓŁ" i kończy się zabawa. I druga sprawa czyli tryb realizacji. W tle powtarza się hasło "bo z tego będa pieniądze". Jak do tej pory jesteśmy na niezłym minusie i nie widać tych wielkich zysków. Od 2016 roku wydaliśmy trochę kasy na delegacje, konferencje w MON, a z MON nie otrzymaliśmy nic. W związku z tym rodzi się pytanie - Z czego te pieniądze mają być? Padnie odpowiedź "ze szkoleń". Ok tylko w jakim trybie Związek ma je dostać? Są tylko dwie możliwości. a) KONKURS na realizację zadania publicznego. Na razie takiego konkursu nie ma, a te w których można było wziąć granty na taki cel odbyły się w 2018 i 2019 roku bez aplikacji PZK b) Działalność gospodarcza. Tu jest problem bo związek działalności gospodarczej nie prowadzi. Wobec tego może to być większy problem niż myślimy. Pozostaje działalność nieodpłatna, ale wtedy jako członek zapytam dlaczego moje składki ida na coś na co i tak płacę podatki? Zresztą działalność nieodpłatna wymaga podpisania umów wolontariatu z osobami, którę będa szkoliły. Nieważne że byle jakie prawo, ale jeszcze w tym kraju obowiązuje. Nawet wolontariuszom trzeba zwrócić koszty. Jest jeszcze jedna chmura nad tym wszystkim. Władze związku stoją w cieniu. Nie znaleziono nawet czasu na spotkanie z generałem Kukułą. Oby nie skończyło się tak jak z zespołami roboczymi Prezesa. Dużo szumu, brak koncepcji, porażka, a następnie zrzucenie 100% winy na członkow zespołów. Teraz zepchnie się sprawę na SP EMCOM, a jeżeli coś nie wyjdzie to padnie stwierdzenie "młodziez porwała się z motyką na Słońce i nie dali rady". A jeżeli jakimś cudem sie uda to w sprawozdaniu Prezydium napisze "PODPISALIŚMY POROZUMIENIE I ZROBILIŚMY". Zupełnie jak w wojsku - rzuci się mięso armatnie na wroga i wypnie się pierś do orderów, nawet jak 80% zginie. Zamiast dyskutować o Harrisach czy Radmorach proponuję skupić się na dwóch postawionych problemach. |