[Humor] Mój stary jest krótkofalowcem
Taki mały projekt z przymrużeniem oka
Eee nie, to nie w stylu SP5OJCA. Tu musi być but, a do tego Ruskim trzeba zagrać na nosie. Tak odrobinkę.

Troposcatter
Sprawa międzynarodowej łączności nad Rosją na mikrofalach nie dawała mi spokoju. Wyczyny mikrofalowe mojego taty były dotąd praktycznie żadne w porównaniu do prawdziwych tuzów tej sztuki, takich jak Czesio SP7JSG lub chłopaki z okolic Jeleniej Góry. Nie sądzę by stary dał radę cokolwiek szybko nadrobić. Śmiałem się z niego po cichu, że oprócz sukcesów Ewki i tych łączności EME, które regularnie robiliśmy, w klubie w zasadzie nic się nie działo. To fakt, że zestaw 32 anten po 12 elementów każda na 2m daje solidny but, ale nadal to jest „tylko” silna stacja. A gdzie wiedza i doświadczenie?
Gdy nervosol zadziałał, ojciec się trochę uspokoił i w końcu powiedział nam o swoich planach. W latach pięćdziesiątych Amerykanie i Rosjanie eksperymentowali z rozproszeniem mikrofal w troposferze i zaraz potem oba kraje zbudowały olbrzymie sieci łączności troposferycznej. Olbrzymie reflektory, po 20m każdy, a czasami więcej, klistrony o mocy liczonej w dziesiątkach kilowatów, czułe odbiorniki, to wszystko zapewniało łączność nad Alaską lub Syberią. Nieważne czy system był radziecki czy amerykański, jego zasada była taka sama – walimy grube kilowaty mocy tuż nad horyzontem i odbieramy niezwykle słaby sygnał dwieście kilometrów dalej. U nas podobieństwo jest tylko częściowe, bo na KF też pakujemy grube kilowaty tuż nad horyzontem, ale sygnał po drugiej stronie jest naprawdę silny.
Pomógł nam kolega, który w wojsku służył na tzw. Paterze, czyli w jednostce łączności, niedaleko Torunia. Miał do czynienia z radziecką technologią łączności troposferycznej, czyli z grubsza z tym, co ojciec chce zrobić. Wytypowaliśmy konkretną górę na Mazurach, z której można strzelić sygnałem na Litwę, nad terytorium Rosji. Nasz litewski kolega w okolicach Taurogów znalazł podobną górę, na którą da się wjechać terenówką. Pozostaje jednak jeden, w sumie niewielki problem techniczny: trzeba zbudować olbrzymie anteny i właściwy nadajnik. Wcale to nie ostudziło zapędów ojca. Mąż Ewki już zaprojektował nam składaną kratę, która po rozciągnięciu odpowiednich elementów z folii utworzy nam dziesięciometrowy kwadrat. Litewski kolega ma prościej, bo udało mu się kupić na złomie gotową antenę od radzieckiej radiostacji R417 Bagiet. Trochę zardzewiałą. Nasza antena będzie większa. Odbiornik też już jest. Tylko skąd wziąć nadajnik o takiej mocy?
Ojciec pojechał do pewnej miejscowości pod Warszawą, gdzie kupił komplet od starego radaru z pasma S zawierający magnetron i dwustopniowy wzmacniacz na amplitronach, ale zapomniał, że taki zestaw daje w impulsie około megawata, co troszkę przekracza moc licencyjną amatorów dla tego pasma. Tak odrobinkę. Wziął też kupę części zapasowych, przewidując awarie. To była bardzo słuszna decyzja.
Na przyczepce zabudował małą budkę, wstawił panele. Przerobił czasoster, dołączył klucz telegraficzny, prościzna.
- Będziemy nadawać w A2, jak za starych czasów.
O wiele ciekawsze były próby. Najpierw zapomniał o tym, że lampy trzeba wygrzewać, bo inaczej będzie klops. I był - wybuchł wodorowy tyratron w modulatorze, na szczęście był dobrze schowany w stalowej puszce. Później diabli wzięli drugi amplitron, bo chłodzenie wodne było niewystarczające. Później przez kilka godzin szukał przebicia w obwodzie wysokiego napięcia. W końcu naprawił co zepsute i nadajnik wystartował pełną mocą, ale dość szybko stopił śruby mocujące falowód, gdy wygotowała się woda i zjarało wypełnienie falowodu w sztucznym obciążeniu. O tym, że amplitron padł, to nawet nie wspominam, bo to standard. Że przy tym nie stracił oczu, to chyba cud albo dobrze działające ubranie ochronne, które również nabył. Całość dała mu wiele do myślenia na temat bezpieczeństwa operatora. W końcu po wielu podobnych niepowodzeniach zdecydował się na uproszczenie konstrukcji. Został magnetron i jeden amplitron, całość nawet nadaje z grubsza tam, gdzie powinna. Nie mamy przełącznika nadawanie-odbiór, nie mamy cyrkulatora, ale mamy linkę. Pociągnięcie za linkę otwiera klapkę i przesuwa odbiornik prosto do ogniska anteny. Pociągnięcie za drugą linkę przesuwa oświetlacz nadajnika na giętkim falowodzie, otwiera wyjście z magnetronu i zamyka klapkę ochronną odbiornika. Sterowanie jest proste, a całość słusznie wpisuje się w trend znanego warsztatu samochodowego Cytryn i Gumiak z sąsiedniej wioski. Nie wiedzieliśmy jednak, że nigdy tego patentu w akcji nie użyjemy. Ale antena i tak robi wrażenie.



  PRZEJDŹ NA FORUM