[Humor] Mój stary jest krótkofalowcem Taki mały projekt z przymrużeniem oka |
Wspomnienia W klubie czasami zbiera się nam na wspomnienia. Ojciec opowiada, ale dzisiejsza młodzież zupełnie mu nie dowierza. Fakt, sporo się od tego czasu zmieniło i młodym trudno zrozumieć, że kiedyś wszystko tu było trudniejsze, niż dziś. - Bo to było tak, najpierw musiałem odbyć staż nasłuchowy w klubie, dwa lata tam terminowałem, kartki QSL wysyłałem i po wódkę chodziłem, pijakom przynosiłem. Czystą z czerwoną kartką, mać. Potem w końcu dostałem papier, poszedłem na egzamin, zdałem go, ale na licencję to swoje musiałem odczekać. - Jak to, tak długo trwało załatwianie dokumentów? - Nie, najpierw przychodził milicjant i robił wywiad środowiskowy, pytał się sąsiadów, pytali wśród harcerzy, sprawdzali czy rodziny za granicą nie mam. - No to byłby problem, bo mój starszy brat od kilku lat pracuje w Londynie, - A mój wujek wyjechał do Holandii i tam z ciocią i Jaśkiem mieszkają! - To byście licencji nie dostali i w ogóle wasze rodziny miałyby kłopoty. W końcu licencję dostałem, 20W i tylko dwa pasma, 80m i 40m na telegrafii. Dziennik trzeba było prowadzić i to przez kalkę, kopię wysyłać. Po kilku latach mogłem wystąpić o wszystkie pasma i 50W mocy. Całe 50W doprowadzonej! I do tego fonia! Przyszła inspekcja z PIRu, dziennik sprawdzali, w końcu przyznali zgodę, dostałem te 50W. Wymieniłem lampę w stopniu mocy na GU50 i cały świat stał przede mną otworem, nocami siedziałem na dwudziestce i wołałem różne kraje. Co jakiś czas ci z PIRu przyłazili z kontrolą, dzienniki sprawdzali. Gdy ktoś nie miał zapisanej choć jednej łączności lub wywołania, to od razu zawieszali licencję. - Straszne, to jak nadawać z ręcznego radia gdy notesu nie masz? - I tak nie wolno było. Dopiero później poluzowali przepisy. - A jak robiliście łączności? - Sztampowo. Nie wolno było zbyt dużo mówić, nie podawało się szczegółów, w ogóle swobodne rozmowy były zakazane. Nie pogadalibyście z dzieciakami z okolic Chicago ani z Hansem z Monachium. Wtedy było inaczej, nawet nadajnik robiło się samemu z części. Tylko najbogatsi mieli fabryczny sprzęt, bo to było naprawdę drogie. Taki zestaw Yaesu jak ten w gablocie, kosztował roczną pensję! Radio kosztowało tysiąc dolarów, a wtedy zarabialiśmy mniej niż sto zielonych. - Niemożliwe, nie da się przeżyć za cztery stówy. - Bo dolar był dla nas bardzo drogi. To był zupełnie inny świat, szczęśliwie miniony. Po mięso mama stała w kolejce. W kryzysie w sklepach nic nie było, ocet tylko i czasami wódka. Widzisz, jakie masz szczęście, że ciebie to nie dotyczy? - Jak to? W całym Carrefourze był tylko ocet? Opowiadanie młodzieży o życiu w PRL to trudna sprawa. |