Radiostacje na polskich statkach w latach 60-tych
Co piszczało w kabinie radiooficera 50 lat temu?
Nie wiem czy ktoś o tym pisał ale na statkach dalekomorskich (poza Bałtykiem)r/o był niezastępowalnym przez jakiegokolwiek innego załoganta. Poważne problemy z brakiem r/o występowały wielokrotnie w stanie wojennym i kilka lat po nim. Wystarczyło by r/o wybrał "wolność" w obcym porcie by armator miał poważny problem. Statek po prostu nie mógł wyjść z obcego portu do czasu wynajęcia r/o obcego lub przylotu kogoś z kraju. Znany mi jest osobiście przypadek jednoczesnego zejścia na ląd radiooficera i asystentki radiooficera (był to chyba jej pierwszy statek po ukończeniu WSM)w porcie Perth w Zachodniej Australii w 1982 lub 83 roku. Niestety nie pamiętam szczegółów, jak armator (PLO) rozwiązał problem. Spotkałem oboje rok później. Basia wróciła w Perth do zawodu wyuczonego w szkole średniej i była laborantką medyczną a r/o został pracownikiem Perth Radio. Z jego opowiadań wynikało, że poważnie wyglądająca w Radio Signals stacja brzegowa z wieloma wypisanymi relacjami fonicznymi i telegraficznymi tak naprawdę była obsługiwana przez jednego człowieka na zmianie na wszystkich relacjach. Stało się jasne dlaczego dowołanie się Perth Radio z Oceanu Indyjskiego było praktycznie prawie niemożliwe. Stacja w niczym nie przypominała największych europejskich.
Załoganci polskich statków najczęściej zostawali w Kanadzie, Australii i Nowej Zelandii oraz w Europie.


  PRZEJDŹ NA FORUM