Radiostacje na polskich statkach w latach 60-tych
Co piszczało w kabinie radiooficera 50 lat temu?
    frantastic pisze:

    ... o wszystkim decydował pompolit (politiczeskij pomoszcznik kapitana).
    Na polskich statkach politruków nie było poza czasami najcieższego stalinizmu.


Zamiennikiem hardcorowej wersji sowieckiego pompolita był w polskiej flocie KO = oficer kullturalno-oświatowy
potocznie "kaoszczak" - wersja lajtowa wobec wszechmogącego politruka.
W latach 1951 - 1956 KO mustrował na statek na etacie oficerskim. Prowadził pogadanki ("wykłady") ideologiczne
na zebraniach załogowych w rejsie, pisał raporty do komitetu zakładowego partii,
niekiedy pisał donosy do UB (urząd bezpieczeństwa), gdzie "królowa mórz" w mundurze majora
pozbawiła niejednego marynarza prawa do pływania. W sprawach zawodowych kaoszczak nie wcinał się do prac żadnego działu
może z wyjątkiem kucharza, gdy decydował z ilu jajek ma dostać poranną jajówę. R/O również prowadził łączności
zgodnie z procedurami radiokomunikacyjnymi a nie poleceniami kaoszczaka.
Na morzu polski kapitan był zawsze pierwszym po Bogu.

P.S.
No a "w całym obozie (...socjalistycznym) i tak najweselej było w polskim baraku"
Po krwawym czerwcu 1956 i październikowej odwilży kaoszczacy zniknęli z burty.
Dla porównania radzieccy towarzysze jeszcze w 1979 roku wychodzili na spacer w Hamburgu tylko trójkami
po otrzymaniu rozrieszenia od pompolita.



  PRZEJDŹ NA FORUM