Radiostacje na polskich statkach w latach 60-tych
Co piszczało w kabinie radiooficera 50 lat temu?
Jeszcze raz przepraszam za frywolną anegdotę i proponuję dla odmiany inną poważną aż do bólu. Rzecz dotyczy radzieckiej (rosyjskiej) rzeczywistości morskiej. Będzie więc jednocześnie "smieszno i straszno". Anegdotę opowiedział "radziecki" marynarz w czasie wizyty na ich statku by za flaszkę whiskacza wycyganić magnetron do radaru. Opowiedział on jak to w czasie kryzysu kubańskiego (bodajże 1962r.) na łowiskach Północnego Pacyfiku uratowali załogę amerykańskiego trawlera.
Z powodów których nie pamietam trawler amerykański zatonął i załoga znalazła się w szalupach i na tratwach ratunkowych. Wcześniej nadali "distress". W pobliżu był tylko jeden trawler radziecki, który niebawem przybył na miejsce wydarzenia. Pompolit i kapitan obejrzawszy miejsce napisali telegram do Moskwy z prośbą o pozwolenie (razreszeniie) na uratowanie amierikancow. Radiofocer go nadał. Minęło bodajże ledwie 4 godziny, gdy z Moskwy nadeszła odpowiedź pozytywna i wtedy szalupy z ludzmi zostały podniesione z wody a statek udał się do najbliższego portu USA by ich zdać.
Nawet laikowi nie trzeba wyjaśniać, jak bardzo było to niezgodne z różnymi konwencjami o ratowaniu życia na morzu. Opowiadający marynarz nie widział nic niestosownego w tym, że o pozwolenie pytano Moskwę i że o wszystkim decydował pompolit (politiczeskij pomoszcznik kapitana).
Na polskich statkach politruków nie było poza czasami najcieższego stalinizmu.


  PRZEJDŹ NA FORUM