Radiostacje na polskich statkach w latach 60-tych
Co piszczało w kabinie radiooficera 50 lat temu?
Żeby nie było zanadto poważnie przytoczę trochę frywolną anegdotę z przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych zasłyszaną od starszego kolegi po fachu. Nota bene obecnie jestem dużo starszy niż opowiadający tę anegdotę gdy ja byłem młody, rozpoczynałem morską przygodę i jej słuchałem.
Rzecz miała miejsce przy kei opodal obecnego Wydziału Nawigacji AM lub jak kto woli Akwarium Morskiego. Statki zwykle po powrocie do kraju, po odczekaniu swego na redzie wchodziły do portu i rodziny były wpuszczane albo i nie wpuszczane dopiero po odprawie WOP (dla młodych wyjaśniam - to coś takiego jak imigration). Czasami zdarzało sie jednak w drodze wyjątku, że statek cumował tymczasowo przy publicznie dostępnej kei. Oczywiście rodziny, w tym przypadku, do czasu zakończenia odprawy granicznej WOP na statek wejść nie mogły ale mogły mieć kontakt wzrokowy i głosowy w czasie cumowania. W tym czasie marynarze przywozili żonom tzw. komplety, rodzaj kolorowej włóczkowej garsonki składającej się ze sweterka i spódniczki. Prosze sobie wyobrazić, że statek podchodzi do cumowania a na kei stoi garstka żon. Żona bosmana, który brał udział w manewrach na dziobie już z daleka rozpoczęła krzyczaną konwersację z mężem. Po zadaniu paru różnych pytań potwierdzonych raczej gestami bosmana zadała pytanie zasadnicze: co mi przywiozłeś? Zirytowany bosman odpowiedział: komplet. Padło krzyczane pytanie żony: jaki komplet? Bosman nie wytrzymał i odkrzyknął: Ch.ja z jajami.

Przepraszam jeżeli kogoś zniesmaczyłem.



  PRZEJDŹ NA FORUM