Stara anegdota podaje, że generał de Gaulle powiedział, podobno, kiedyś „Trudno jest rządzić krajem, w którym jest 297 gatunków sera”. Widać, że nie miał do czynienia z Polakami, gdzie obowiązuje zasada – trzech Polaków, to pięćdziesiąt partii. Widzę, że nadal nie ma tutaj nic odkrywczego czy, też, wyznaczenia kierunku działania, aby nasze zamiłowanie wyciągnąć z marazmu. Rzecz w tym, że to PZK reprezentuje krótkofalowców z Polski na arenie międzynarodowej. Zmiana tego statusu jest skomplikowana i nie wiem, czy w jakimś stopniu możliwa, przy dzisiejszych trendach. PZK jest monopolistą w obrocie tradycyjnych kart QSL, tego nie da rady prędko zmienić. A nie wiem czy warto. Mogę się mylić. Obecność nowocześniejszych systemów potwierdzania nawiązanej łączności nie zastąpi starej i wypróbowanej, tradycyjnej, karty. A może jakimś rozwiązaniem byłoby wprowadzenie opłat za obsługę QSL? Ten z naszego bractwa, jak to określa moja XYL, spokojnych wariatów, który chce otrzymywać tradycyjne karty QSL może za tę usługę zapłacić. Np. raz do roku. Tylko za tę usługę. I nic więcej. Przynależność do PZK nie jest obowiązkowa. I dobrze. Przymusów mieliśmy już dość. Tu mogą podnieść się głosy, że można poprosić korespondenta o wysłanie karty bezpośrednio na adres odbiorcy. Tylko czy, na dłuższą metę, ma to aż taki wielki sens? A tak na marginesie, to czy przyjście do klubu jest aż taką złą rzeczą? Można tam spokojnie pogadać z podobnymi sobie i w swoim, dla innym hermetycznym, języku, o sprawach, o których inni nie mają pojęcia. Nie twierdzę, że jestem nieomylny (nieomylne są trzy osoby: żona, teściowa i papież) i nie narzucam swojego zdania, ale może opłata, dla niezrzeszonych w PZK, tylko za obsługę kart QSL, będzie jakimś wyjściem? |