[HUMOR] Meksykanie nie są krótkofalowcami (raczej)
Czyli fotominiantenowa relacja z Meksyku....
Witajcie. Będzie długo, ale jednorazowo.

Byłem w Meksyku, i wróciłem. Choć niektórzy sugerowali że powinienem zaszczepić się na ołów, inni z kolei mówili ze szczepienia są darmowe jeszcze na lotnisku w Meksyku City, to muszę powiedzieć, że było super. I nic złego nie widziałem. Tzn prawie.

Ponieważ moja Luba miewa konferencje naukowe w różnych (dość nieraz dalekich) miejscach na kuli ziemskiej, tak jakoś wyszło że najnowsza konfa odbywała się w Meksyku - a konkretnie w San Cristobal de Las Casas - małym, liczącym nieco ponad sto tysięcy mieszkańców miasteczku na południu Meksyku. Uczelnia pokrywa część wydatków, więc ja, niejako na doczepkę, też tam byłem, szkoda nie lecieć, przecież półdarmo wesoły


Na początku próbowałem podejść do sprawy jak krótkofalowiec - tzn przed wyjazdem zobaczyć czy i jak w ogóle można stamtąd nadawać. Bardzo szybko okazało się że nie jest to takie proste, a w zasadzie - z różnych powodów - jak odpisał mi ichniejszy odpowiednik PZK i klub krótkofalarski w San Cristobal - NIE DA SIĘ. Nie da się uzyskać tymczasowego pozwolenia na nadawanie, bo mieli miesiąc temu wybory prezydencko/lokalne, w związku z czym urzędnicy którzy mogli by wystawić odpowiednie papierki - już nie pracują/jeszcze nie pracują, niepotrzebne skreślić, potrzebne dopisać - okres przejściowy plus minus pół roku, a poza tym mają problem ze strajkującymi nauczycielami/lokalsami (w zależności od stanu) / studentami / służbami / niepotrzebne skreślić, potrzebne dopisać. Dodam, że jako naród południowy, przykładają się do tego co robią całym sercem, więc jak strajkują to na całego - tzn to co robią np. nasi strajkujący górnicy (czyli petardy i śruby) to poziom mniej więcej sypiania piaskiem po oczach w piaskownicy.
W każdym razie, nadawanie wybiłem sobie szybko z głowy, w ramach możliwości odbioru poprzestałem na donglu do netbooka (zawsze można ściemnić że to do telewizji wesoły

Nie będę rozpisywał się co robiliśmy, i gdzie byliśmy, zatoczyliśmy coś w rodzaju okręgu przez południowy Meksyk. Podróżowaliśmy autokarami raczej lepszymi - koszt przejazdu 500km busem z klimą i WC'tem to jakieś 100zł. Drogi raczej średnie, dużo spowalniaczy.

Nasz objazd obejmował mniej więcej:
MexicoCity - 2200m npm, przyjemna temperatura 22-258C, tłum, lekki smrodek, 15 linii metra, piramidy Teotichuacanu, Frida + Diego Rivera + masa policji w 500 rodzajach + wojsko w 200 rodzajach + na ulicach pojazdy wszelkiej maści i koloru, od starych rzęchów do cacuszek z USA.
-> Oaxaca - bardzo miłe centro Historico, wizyta - przypadkowa w planetarium, wizyta w ruinach Zapoteków w Mitli + wizyta w skamieniałym wodospadzie "Hierve el Agua" i destylarni Metaxy wesoły

-> Salina Cruz nad Pacyfikiem - pół dnia, 40 stopni + 100% wilgotności + miasto - nic fajnego, ale za to ekstra fale + serferzy. No i pomocny, mocno zalany meksykanin który na wieść że jesteśmy z Polski krzyknął "Dzień dobry!!" a zaraz potem dodał "La Kurwa Mać!!" wesoły

-> Nocna jazda autokarem do San Cristobal - też 2000 npm, bardzo fajny klimat, jak nasze Zakopane tylko mniej ludzi i ładniej, dużo Indian, głównie Majów, ciekawa kultura + wizyta w Majańskim kościele - rewelacja i totalne zaskoczenie, przepłynięcie Kanionu Sumidero - ściany ponad 1500m w górę i wiele więcej, aha, no i konferencja..

-> Nocna jazda do Vera Cruz - zobaczyć z kolei jak wygląda zatoka Meksykańska. Vera Cruz wygląda jak portowe miasto. Tym razem było 100 stopni + 200% wilgotności.. Obejrzeliśmy stary fort gdzie trzymali większość znanych i zasłużonych osobistości (np. Benito Juareza, pierwszego prezydenta). I wycieczka do el Tahin - znów piramidy, tym razem bardziej w dżungli. Na plus bardzo wygadany (po angielsku) przewodnik plus jego lokalny kolega - świr geomancer albo coś jakby wesoły

-> Puebla - takie miasteczko kilkumilionowe, słynące zwłaszcza z produkcji ceramiki (Hiszpanie zaraz jak zauważyli że Indianie mają zdolności artystyczne, to tych co znali się na wyrobach garncarskich zgonili właśnie do Puebli celem zmuszania do produkcji). Bardzo ładne, sporo domów w kaflach różnej maści i pokroju, hitem były też ceramiczne umywalki/klozety itp, w kwiatki, wzorki, ptaszki, pieski itp, itd.. Oczywiście kilka kafli (umywalka była za ciężka, a szkoda) kupiliśmy. No i wizyta w piramidach w Choluli - kto wie czy nie największa w Meksyku, choć słabo ją widać, bo na górze postawili całkiem słusznych rozmiarów, pełnowymiarowy kościół...
-> I znów Meksyk, skąd znów 11 godzin lecieliśmy, tym razem do Frankfurtu... Bolały nas tyłki, a o 23-ciej podali obiad zdziwiony

Podsumowując - bardzo różnorodnie, ciekawie, kolorowo, nieco smrodliwie i natrętnie (dodatek - 60% ludności Meksyku to metysi, około 30% to czystej krwi indianie, reszta to kosmici zza atlantyku). Krajobrazy - ekstra. Kultura indiańska przemieszała się z hiszpańską i momentami nie wiadomo co jest na wierzchu - przykład właśnie Majańskiego kościoła, w którym wszystko jest totalnie inaczej, tylko fasada jest jakby nam znana. Meksykanie raczej mili, jakoś nas nie kantowali, ale znajomość hiszpańskiego choćby w podstawach jest konieczna. W pogodny wieczór fiesta, wszyscy wyłażą na place i śpiewają, bawią się, dzieciaki ganiają, jest miło i radośnie.

To czego się należy wystrzegać to - przesadnego podejścia do różnych praw np ruchu drogowego (choć są mocno uważni), terminów ("jutro, później"), niemożności czegoś ("wszystko się da"), oraz - poważnie - kontaktu - zwłaszcza w sytuacjach krytycznych - z wszelkiej maści biurokracją. Biurokracja jest łasa na pieniądze, rozdęta, powolna, można gdzieś zaginąć i nigdy nie wypłynąć. Jeśli jeszcze jest to jakaś policja i wojsko, to żegnajcie. Po Meksyku wzdłuż i wszerz biegają hordy mundurowych (policja municipal, policja federal, policja auxilar, policja jakaśtam.... + wojsko), które to hordy zapewne ganiają hordy przemytników, producentów koki, El Ciapę, migrantów z południa do USA i strajkujących nauczycieli (którzy, jak słyszeliśmy, w ramach strajku wysadzili jeden czy dwa lokale wyborcze.. ot tak). Jedni (na pewno, bo widziałem) i drudzy (bardzo prawdopodobne) mają w dłoniach karabiny lub przynajmniej strzelbę. Skontrolować mogą cię zawsze i po prostu - np, w autobusie pod piramidy - dwóch panów wsiada, jeden trzyma kamerę i kręci wszystkich pasażerów, drugi dla utrzymania powagi urzędu, karabin. Jak nie musisz, nie dyskutuj. Albo - w środku dżungli w autobusie, śpisz a tu nad tobą staje gość w czapce z daszkiem i szortach. I mówi żeby paszport okazać. Władza jest święta, i identyfikować się (jak choćby u nas, konduktor) nie czuje potrzeby, bo jest władzą. Ten gość mnie nieco zestresował, dać mu do ręki paszportu bym mu nie dał, ale zobaczył tylko że my z UE i poszedł. Na szczęście.

No ale, wracając do tematu... Radio, w ogólnym znaczeniu tego słowa czyli radiokomunikacja, jednakowoż jest tam rozpowszechniona. O dziwo (może to ktoś wyjaśni kto ma większą wiedzę w zagadnieniach TV Sat) prawie na każdym dachu jest słusznych rozmiarów antena satelitarna. Część co prawda nie używana, bo widziałem taką która została wykorzystana jako przykrycie altanki (w sumie sprytne.... krzaki się dobrze po tym pną..). Tak więc gdyby ktoś szukał talerzy w dobrej wielkości i na pewno tanio - niech pyta znajomych z Meksyku wesoły



Widać ze to kraj gdzie wyładowania elektryczne się zdarzają często, bo na większości budynków (poza talerzem) jest też sporej wysokości patyk który wygląda jak piorunochron. Część masztów sprawia wrażenie jakby były tylko po to.
Druga dziwna rzecz, której nigdzie indziej nie widziałem - na dużej ilości budynków "poważniejszych" typu urząd, stacja benzynowa, itp jest sporej wielkości maszt (kilkanaście metrów) z kilkoma antenami:





Gdzieś na mikrofalach padło pytanie czy ekranować talerze przed wpływem (albo wypływem)z zewnątrz. Tak się zdarza - to fotka z jakiegoś centrum radionadawczego (tuz koło planetario w Oaxace):





Maja też zwykłe anteny TV, montowane na "dachach" domów (prawo budowlane w Meksyku mówi chyba że pozwolenie trzeba mieć tylko na fundament. A potem ile pięter się chce. Ponieważ finanse pozwalają na postawienie N pięter, to dach zawsze jest płaski i ZAWSZE wystają z niego pręty zbrojeniowe w górę, żeby móc dobudować N+1 piętro. Ohyda, naprawdę...)



A co się tyczy dbałości instalatorskiej... Hm... Wolna mezo-amerykanka. Tak wygląda ulica, ciekawa sprawa że przewód zerowy jest goły, a dookoła niego okręcona (chyba) faza.





- te mogłem spokojnie dotknąć ręką....




Widzieliśmy też anteny typu fraktalna choinka:



Słusznych rozmiarów po ch..ju cewkę od CB (wymiękajcie nasi CB-ści wesoły)



Oraz bardzo popularną antenę typu cactus:



Sporadycznie, zwłaszcza przy granicy z Gwatemalą, widywałem wojsko które nadawało z przydrożnych rowów zwykłą anteną typu kawał druta rzucony na drzewo (mieli izolatory porcelanowe!). Jakim TRX'em - nie zdążyłem zobaczyć a pytać nie miałem śmiałości. Wyglądało na coś małego. Zapewne to jakiś NVIS czy cuś. W tych miejscach jest górzysto, infrastruktura komórkowa jest słaba, las, więc zostają tylko krótkie fale.

Próbowałem też coś odebrać, ale zwykle wieczorem padaliśmy ze zmęczenia na twarz, a jak już włączyłem odbiornik to poziom zakłóceń był zbyt wysoki żeby coś dalszego odebrać...

Zdrówko!
PS: A gdyby ktoś chciał więcej zdjęć i bez anten, to tu:


http://ponioslo.aminus3.com/image/2015-07-10.html


  PRZEJDŹ NA FORUM