Radio jako rekwizyt |
Jeszcze jedno Hej. Wzmianką o R stopiątce przypomniałeś stare dobre czasy. To wprawdzie nie na temat, ale nie chcę, aby pamięć o moich kolegach zaginęła wraz ze mną. R-105 była m.in. na wyposażeniu radiostacji przewoźnej R-118... W lutym 1968 roku mnie i kilkunastu innych pracowników PPSRiT (Przedsiębiorstwo Stacji Radiowych i Telewizyjnych)z całej Polski powołano w kamasze i "zaokrętowano" w 5 pułku na Żwirki i Wigury w Warszawie. 5 pułk, to był podobno najlepszy pułk łącznościowy LWP i jako taki miął służyć do obsługi łącznościowej MON. A my mieliśmy się zapoznać "na wszelki wypadek" z wojskowym sprzętem łączności bezprzewodowej. W trzecim tygodniu "kamaszy" dowództwo wpadło na pomysł, abyśmy posłużyli za sparring partnera dla wojskowego zespołu, który miał reprezentować LWP na Spartakiadzie Armii Układu Warszawskiego. Mieliśmy wystawić trzy (o ile pamiętam) zespoły aby udowodnić wyższość wojska nad cywilami. Nie przewidzieli, że skrzyknęliśmy się i jeden z zespołów "cywili" wystąpił w składzie: dowódca i obsługa mikrofonu: Alfred SP3PJ (był najwyższy stopniem - kapral) i trzej szeregowcy: obsługa "Amura" (rx) - Andrzej SP9CWK, obsługa nadajnika i klucza - SP9MM i obsługa teleksu - nie krótkofalowiec z Krakowa, ale taki, który w czasie studiów dorabiał sobie w PAP - właśnie na teleksie. Po przyjeździe na miejsce gdzieś koło Pruszkowa kierowani przez radio (sędzia ćwiczeń dbał, aby wszystkie zespoły przyjechały na swoje miejsca w tym samym czasie) dostaliśmy od obserwatora kopertę z zadaniami. Mieliśmy nawiązać łączność i przekazać trzy meldunki: na fonii, telegrafią i teleksem. Nadaliśmy to jednocześnie, bo R-118 umożliwiała nadawanie jednoczesne kanału fonii AM i dwóch kanałów telegraficznych na podnośnej. Najdłuższy i najbardziej skomplikowany był tekst na teleks, ale dla Krakusa była to kaszka z mleczkiem. Po wykonaniu zadania siedliśmy, wspólnie z obserwatorem do kart. Wtedy usłyszeliśmy, że "wojskowi" zameldowali gotowość przekazywania meldunków i zaczęli je przesyłać. I wtedy nadjechał jeden z sędziów. "Czemu anteny nie rozwinięte?" "A po co?" - odpowiedział Fred - "na taką odległość i przy tych częstotliwościach prętówki wystarczyły". Zdysklasyfikowano nas za "nierozwinięcie anten" - chociaż w zadaniach nic na ten temat nie było, ale honor "wojskowych" musiał być uratowany. Naszą satysfakcją było, że obserwator (w stopniu majora) powiedział: "Jeżeli miałbym jechać na wojnę jako dowódca radiostacji, to tylko z wami". --------------------- Minęło prawie pół wieku od tamtych wydarzeń, Moich kompanów Freda i Andrzeja już nie ma wśród nas. A co z Krakusem? Nie wiem. Może przekonał się do krótkofalarstwa... |