[Humor] Mój stary jest krótkofalowcem
Taki mały projekt z przymrużeniem oka
Tak, właśnie nauka telegrafii odstręczyła mojego tatę od zainteresowania się krótkofalarstwem. Robił odbiorniki radiowe, bawił się trochę elektroniką.

Co do dymu... proszę bardzo, ale dym się robi ZANIM się zrobi licencję! wesoły Potem trzeba być grzecznym, zorganizowanym i poważnym, uczesanym i przezornym.

Wesoły nastolatek
Po powrocie ojciec niewiele opowiadał o łącznościach, które nawiązał na tej ekspedycji. Niewątpliwie zrobił ich bardzo dużo i wśród ogromu stacji trafiły się prawdziwe perełki. Nie to jednak było najmocniejsze, ani podłe żarcie puszkowe, ani fatalne warunki na miejscu. Nie liczyło się nawet to, że towarzystwo się poparzyło od słońca mimo siedzenia w namiocie i rzekomo zimowej pory. Liczyły się zupełnie inne emocje. Wieczorem siedzieliśmy z towarzystwem przy kufelku i stary opowiadał:
- Miałem ciągle wrażenie, że rozrabiam u tych pieprzonych Arabów. Po tym jak potraktowali ekspedycję, jak nas pilnowali i w ogóle jak to wyglądało, wydawało mi się, że w krzakach siedzą żołnierze z kałachami i zaraz pociągną serią po namiocie. Przypomniały mi się dawne czasy, gdy robiłem dym ruskiej armii, nadając im różne rzeczy.

Nieme zdziwienie – jak to, nigdy o tym nie mówiłeś, pamiętam, jak piraciłeś na ukaefie puszczając muzykę na całą Warszawę z lampowego nadajnika, ale o tym nie słyszałem.
- Oj, bo ciebie jeszcze na świecie nie było. A wrzucałem im od serca. Mój ojciec zawsze wbijał mi do głowy, że język wroga trzeba znać, to się nauczyłem. Pełnego słownictwa też!

To prawda, ojciec klnie po rosyjsku równie sprawnie, jak po polsku i mam wrażenie, że jego wiązanki w języku dawnego Wielkiego Brata mają o wiele większą ekspresję niż pospolite polskojęzyczne rzucanie mięsem. Gdy dodać do tego mieszankę nienawiści antykomunistycznej, wychodzi zaiste wybuchowa mieszanka.

- Bo to było tak. Zrobiłem wtedy nadajnik na osiemdziesiątkę, na trzech lampach. W tym czasie ruska armia regularnie nadawała poniżej naszego pasma. Czasami było co posłuchać, słuchałem jak żołnierze flirtowali z telegrafistkami z węzła łączności i takie tam. Słuchałem wywołań ogólnych, co mówiło się „wsiem radistam”. Ja w duchu odpowiadałem „p..diec na … bljadź”. W ogóle dużo słuchałem. Gdy miałem gotowy nadajnik, dostroiłem go i zacząłem im przeszkadzać. Najpierw wysyłałem znaki zapytania. Dało to dobre efekty, bo powodowało mnóstwo zamieszania. Potem wysyłałem im dodatkowo QCZ i QXX.

Zdziwiłem się, bo kod Q znam, ale o tym nie słyszałem. Ojciec odpowiedział tonem starego trepa: „nie zachowujecie zasad korespondencji radiowej” i zaraz potem „bezwzględnie zmienić operatora”. Pociągnął łyk z kufelka i mówił dalej:
- Nie umiałem wtedy porządnie nadawać, a już w ogóle nie miałem szans barłożyć w takim tempie, jak oni nadawali. Zrobiłem sobie za to przyrząd, który mi pomagał. W taśmie z kartonu wyciąłem otworki z wiadomościami, zrobiłem dwa styki. Jak przeciągałem taśmę przez te styki, to się nadawały różne bezeceństwa i to w dobrym tempie, tak coś 30 grup było, albo i lepiej. Zrobiłem kilkanaście takich taśm. W encyklopedii znalazłem jak się telegrafią nadaje cyrylicę i dodałem jeszcze długą taśmę z najmocniejszymi przekleństwami, jakie znałem po rusku. Odpowiedzi były tak mocne, że nauczyłem się wielu nowych, wielopiętrowych bluzg. W szkole miałem już ugruntowaną pozycję i po rusku kląłem naprawdę nieźle. Robiłem nowe taśmy i efekty były fantastyczne. Cieszyłem się jak cholera.
Zaciekawiłem się. Ty to tak nadawałeś? Nikt cię nie namierzył?
- Przez pewien czas robiło się tylko zamieszanie, na które odpowiadałem krótkimi słowami spod serca ze specjalnej tasiemki, ale ktoś chyba doniósł i sprawą zainteresował się PIR. W ogóle coś się zmieniło, bo pewnego dnia po krótkiej wiązance cała sieć łączności ucichła. Coś mnie tknęło i przestałem im już bardaszyć. W tym czasie w okolicy zaczął się pojawiać szary gazik z anteną na dachu. Na szczęście antenę miałem dobrze zakamuflowaną, był to drut do suszenia bielizny na podwórku, dowiązany do grubego gwoździa, przechodzącego na drugą stronę desek komórki na węgiel. Wystarczyło dołączyć krokodylek w komórce i nikt niczego nie widział. Nikt się niczego nie domyślił. A dym podobno był dość gęsty. Taśmy spaliłem, nadajnik częściowo rozmontowałem, zostało tylko stare chassis, przywalone węglem.

Fakt, pamiętam jak przez mgłę taką komórkę na węgiel w domu dziadków, tam był taki drut. Gdy byłem dzieciakiem, ojciec nigdy nie pozwalał mi się bawić u dziadków w komórce na węgiel... Teraz wiem dlaczego!
Ojciec ciągnął dalej:
- Gdy zaczynałem starać się o licencję amatorską, wiedziałem, że ktoś może skojarzyć tamten dym z moją osobą, więc zacząłem działać w klubie harcerskim. Gdy przed wydaniem licencji dzielnicowy poszedł po sąsiadach i robił wywiad na mój temat, miałem już ugruntowaną opinię dobrego harcerza. Dostałem licencję i już byłem grzeczny.
Ja na to – nie zawsze, ostrzeżenie dostałeś!
- Oj, to już później. W każdym razie tam tym Arabom chciałem zrobić coś podobnego, ale to dopiero na koniec.
- I zrobiłeś?
- Pewnie, gdy już się spakowaliśmy, anteny zostały na miejscu. Kolega namierzył, gdzie nadają ich wojska, gościu dobrze mówi w ich języku i napisał mi co i jak trzeba nadać. Zatrzymaliśmy się na chwilę w mieście, rozwinąłem przygotowany w tym celu dipol, podłączyłem do radia na akumulatorach i nadałem. Musiało być to bardzo soczyste, bo odpowiedziała mi prawdziwa lawina. Czułem się tak fajnie, jak wtedy, gdy miałem naście lat, powaga!
Tak, w moim starym, mimo tych krzyżyków na karku, nadal siedzi wesoły nastolatek.


  PRZEJDŹ NA FORUM