Radiostacje na polskich statkach w latach 60-tych
Co piszczało w kabinie radiooficera 50 lat temu?
Gremialnie potępione opowieści Zbyszka to mały pikuś wobec tego co można było usłyszeć od samych zejmanów (co mieli to i owo dokumentnie obrośnięte muszlami) albo gdy byli na burcie lub na dejmance przemieszkując w Domu Marynarza.
Gawędziarze 'ciągnęli piłę' / wieczorne Polaków rozmowy przy eksportowym Żywcu, podczas których nie tylko rdzewiały zegarki szybciej niż je zdążyli wyprodukować ale zamorskie poczynania braci marynarskiej przybierały rangę czynów bohaterskich. Był to czas, gdy jedynie słuszna ideologia święciła triumfy a w Albanii powszechnie dostępnym artykułem był raptem lokalny koniak (brandy). Jak wieść z messy niosła załoga pewnego statku PLO z linii lewantyńskiej wracając z miasta na burtę znaczyła swój szlak jak megatsunami, jak huragan Catrina, jak rycerze Najjaśniejszej w Potopie. Lokalne służby mundurowe ani na ulicy ani przy bramie portowej nie próbowały konfrontacji. Może byli bardzo gościnni a może nie chcieli zadrażniać sytuacji międzynarodowej bratnich krajów. Cała kompanija dotarła po trapie na górę a w messie uradzili. I tu jest nawiązanie do tematu wątku.
Jednogłośnie zdecydowali, że R/O musi wziąć się wreszcie do roboty, bo cały ten rejs "obijał gruchy j...mi"
Zlecili mu, by natychmiast nadał telegram do armatora. Co też skrzętnie uczynił i w tempie 25 wpm nadał tekst ... a echo jeszcze długo grało:
"Uwaga, Durres zdobyte - idziemy na Tiranę. Załoga"
Życzę spokojnej wachty. GN.



  PRZEJDŹ NA FORUM