Radiostacje na polskich statkach w latach 60-tych
Co piszczało w kabinie radiooficera 50 lat temu?
Moje wspomnienie również będzie dotyczyło awaryjnego umożliwienia przeprowadzenia dwustronnej łączności statek - lad w sytuacji kiedy odbiornik statkowej radiostacji był total out of order.

Zamustrowałem w R-damie na statek bandery panamskiej ale własności greckiej. Statek był w czasie załadunku którego ładunkiem był dar UNICEF dla Angoli. Poprzednia załoga opuściła statek ze względu na brak zagwarantowania podstawowego bezpieczeństwa. Statek miał ważne papiery czyli klasę tylko przez tydzień i armator robił wszystko żeby w terminie 7 dni opuścić wody europejskie. Większość urządzeń na tym trupie była w fatalnym stanie. Z dwóch radarów działał na pół gwizdka tylko jeden, z dwóch ukf'ek działała tylko jedna, był duży problem z radiostacją.
Po skompletowaniu załogi w wyznaczonym terminie statek opuścił R-dam. R/O był starszym panem z PLO gdzie miał do pomocy II R/O i asystenta, praca fizyczna raczej było jemu obca. Już w Kanale Angielskim jedyny sprawny radar dawał znać o sobie że niebawem pierdnie. Tak doczłapaliśmy się do Luandy stolicy Angoli. W Angoli wojna pomiędzy komunistami(wspierani wojskami kubańskimi) a patriotami co chcieli mieć wolny nieokupowany kraj. O jakimkolwiek serwisie nie mogło być mowy. Następny port to Lobito na południu Angoli, port spokojny bez tak widocznych tragicznych skutków wojny, również zero jakiegokolwiek serwisu. Po naszych usilnych domaganiach się od armatora usunięcia bardzo licznych usterek(część usunęliśmy sami)armator przekazał nam super dobrą informację że statek został skierowany do stoczni na remont w ..... Rio de Janerio. Tam czeka na nas dok i wszelkie usterki na pokładzie i w maszynie oraz radio będzie naprawione.
Po w miarę spokojnym przejściu przez Atlantyk dostaliśmy informacje że z biegu wchodzimy na dok. Ten fakt okazał się prawdą, po minięciu pomnika Chrystusa lewą burtą(PB miej nas w swojej opiece) z biegu weszliśmy na dok gdzie błyskawicznie zostały zaspawane dziury w dnie podwójnym.
Przedstawiciel armatora zebrał nasze wszelkie uwagi dotyczace usterek na statku i zapowiedział że wszystko będzie zrobione tu w Rio.
Prawda okazała się niestety totalnie inna o godz 06 rano zeszliśmy z doku z poleceniem natychmiastowego po pobraniu bunkru udania się do Argentyny na rzekę Parana do portu Rosario celem załadowania całookrętowego ładunku jakim było zboże.
Portami docelowymi dla tego ładunku było Manaus w interiorze brazylijskim(Amazonka z Rio Negro) i Iquitos w Peru, czyli wyprawa na Amazonkę.
Takim niesprawnym trupem na te dwie wielkie rzeki wydawało się niemożliwe ale tylko wydawało się, nawigatorom szczęki opadły totalnie w dół.

Aj waj, ile było płaczu, zarzekali się jak żaba błota że tam nie popłyną z jednym radarem ,z jedną ukf'ka i niesprawna radiostacją, popłynęliśmy i dopłynęliśmy. Armator obiecał full sevis w Rosario. My mechanicy już przestaliśmy płakać pozostało się tylko śmiać. Ale tyłkami też ściskaliśmy z wątpliwej "radości", trzeba być szczerym.
Po wyjściu z Rosario jeszcze na La Plata dał ciała drugi radar. Została ukf'ka i niesprawna okaleczona radiostacja.
Szczęście od PB że generalnie z lewej strony w zależności od linii brzegowej mieliśmy ląd. Zmiana wody z koloru błękitnego na kolor żółty wskazał że już znajdujemy się w ujściu tego molocha jakim jest Amazonka. R/O zgłosił staremu że radiostacja totalnie padła i on nie bierze żadnej odpowiedzialności za łączność statek-ląd. Tak dopłynęliśmy do Manaus. W Manaus w wolnych od wachty czasie razem z moim kolegą II of Andrzejem udało nam się uruchomić nadajnik statkowy, odbiornik stawiał zawzięty opór i dalej był kaput.Po odładowaniu połowy ładunku popłynęliśmy w górę rzeki do portu Iqitos w Peru. W trzecim dniu żeglugi na mojej wachcie mój motorman(starszy człowiek) zaczął się dziwnie zachowywać(temperatura w siłowni dochodziła do 50 st, poręcze parzyły w dłonie). Blady usiadł na pompie i zaczął stękać i łapać powietrze. Błyskawicznie zorientowałem się że to może być zawał. Szybki telefon na mostek i akcja ratownicza była również błyskawiczna. Człowiek został wyniesiony z piekła jakim była siłownia okrętowa. Z radiostacji statkowej nie można był skorzystać a z powodów długów jaki ten statek miał na swoim koncie stacje brzegowe południówki nie chciały nas łączyć przez ukf. Kapitan ubłagał jedną łączność z agentem i przedstawił cała sprawę. Agent obiecał coś bliżej nieokreślonego załatwić. Załatwił tyle że chory ma zastać zabrany na ląd do kliniki ale dopiero ja będzie fizyczna możliwość podejścia motorówki pod burtę statku, byliśmy w dżungli. Miało to nastąpić po trzech dniach żeglugi w miejscowości Tabatinga gdzie zbiegały się trzy granice tj brazylijska, peruwiańska i kolumbijska. W międzyczasie usiłowałem razem z II of uruchomić odbiornik, niestety wiedza nasz okazała się za mała.
Kiedyś w Antwerpii kupiłem sobie radiową nowość tj globalny odbiornik Sony ICF 7600 na którym odbierałem stacje nadające w j polskim m.in VoA, BBC, WE jak i stacje krótkofalarskie i CB. Radio to miałem również w tym rejsie. Wspomniałem o tym Andrzejowi i zrobiliśmy test z Gdynia Radio. On ustawił nadajnik (nie pamiętam częstotliwości a ja ustawiłem swoje radio. Zawołał GR jako "ogródek" wtajemniczeni wiedzą o co chodzi, GR nam odpowiedziała co ja słyszałem na swoim Sony tylko na orginalnej antenie teleskopowej. Powstała możliwość ratowania mojego motormana przez GR czyli bezpośrednio przez polskie Medical Radio. Zawołaliśmy starego i zaczęliśmy operację łączności. Kapitan z Andrzejem był przy nadajniku w radiostacji ja ze swoim Sony na pokładzie w bulaju. Na hasło Medical przesympatyczne dziewczyny z GR natychmiast przerwały kolejkę i połączyły nas z lekarzem dyżurnym i stary zdał całą relację polskiemu lekarzowi, lekarz w drugą stronę udzielił porad medycznych i polecił natychmiast jak tylko będzie można przekazać chorego na ląd do dalszego leczenia.
To tak w telegraficznym skrócie podałem jak przebiegała akcja ratownicza życia ludzkiego za pomocą nadajnika statkowego i prywatnego odbiornika. Trzeba dodać że akcja skuteczna zakończona sukcesem, motorman przeżył.
Po zdaniu chorego na ląd zaczęliśmy robić z Andrzejem przymiarki w celu uzyskania prywatnych łączności z domem. Nasz "ogródek" był już dobrze znany w GR i rozmowy oczywiście z lądu(też wtajemniczeni wiedzą o co chodzi)dochodziły w miarę propagacji do skutku, dodam ze propagacja była kaprysna. Raz było cacy ale tez był be, niekiedy rozmowy były niedokończone. Załoga była nam wdzięczna.
Kapitan również odwdzięczył się dobrą butelasią.

Całość przygód w piekle Amazonki opisałem swego czasu w ŚR. Teraz opisałem tylko jedeną z licznych nie zawsze miłych przygód na Amazonce, spędziliśmy w tym piekle ok 7 miesięcy. Najbardziej zabójczą ze wszystkich plag tego padołu była wilgotność.
___________
Greg SP2LIG


  PRZEJDŹ NA FORUM