Radiostacje na polskich statkach w latach 60-tych
Co piszczało w kabinie radiooficera 50 lat temu?
Wspomnienia jednego z Brytyjczyków dotyczące Syrii - wbrew pozorom mają wiele wspólnego. Przy tłumaczeniu postarałem się oddać nastrój i język.
    "brytyjski_ro" pisze:

    W 1959 r. pływałem na brytyjskim statku Tasso. Płynęliśmy do syryjskiego portu Latakia i już było wiadomo, że będzie dłuższy postój na żelazku na redzie. Na miejscu statek weszła grupa żołnierzy. Natychmiast wezwali radiooficera, czyli mnie, zaplombowali kabinę radio. Niestety mieliśmy na pokładzie chorego kolegę, który podczas ciężkiego sztormu miał dość paskudny wypadek i powoli dochodził do siebie. Nie mogliśmy jednak wyjść z nim na ląd. Stary organizował dla niego pomoc, by wrócił do kraju na pokładzie któregoś z naszych statków. Nie dało rady działać inaczej - trzeba było się porozumieć z kimś, a radiostację nam zaplombowali. Sytuacja nie była jednak beznadziejna. Sprzęt był leasingowany i oprócz kabiny radio miałem jeszcze niewielki magazynek z częściami zamiennymi oraz mikroskopijnym warsztatem. Z braku miejsca właśnie tam schowałem zdjęty niedawno odbiornik CR300, zamiast którego miałem teraz duet Mercury i Electra. CR300 był dawno spisany, ale inżynier nie miał jak go zabrać na złom. Lubiłem ten wysłużony odbiornik i było mi żal oddać go do magazynu Neptuna.

    CR300 miał osobną przetwornicę, która również znalazła się w magazynku. Przeniosłem odbiornik, uruchomiłem. Antena główna była uziemiona przez przełącznik i nie mogłem jej użyć, więc podwiesiłem prowizoryczną antenę na 8MHz. Słuchałem telegramów, ostrzeżeń i rozmów. Nie mogłem jednak nadawać i coś musiałem z tym zrobić. Staremu bardzo zależało, a ja doskonale rozumiałem sytuację.
    W magazynku miałem mnóstwo części zamiennych. Każdy kto pływał jako pracownik Marconi ten wie, ile tego było. Z dostępnych części zrobiłem prymitywny nadajnik na dwóch lampach i zapasowym kwarcu na Portishead. Zasiliłem z przetwornicy od CR300. Jak miał 5W w antenie, to wszystko, przypuszczam, że mniej. Klucz już miałem, bo czujnie z kabiny radio zabrałem mojego buga zanim zaplombowali. Mimo tak małej mocy, udało się dowołać Portishead. Wysyłałem depeszę za depeszą, nadawałem szybko, by cała transmisja trwała jak najkrócej. W porcie znajdowały się statki pod banderą ZSRR, z których wyładowywano ciężki sprzęt oraz śmigłowce. Brytyjczycy nie byli popularni w Syrii w tym czasie.
    Za ten zaimprowizowany nadajnik dostałem od starego bardzo dobrą flachę. Nie wiem jak on to zrobił, ale uchronił mnie przed konsekwencjami nadawania w porcie.


  PRZEJDŹ NA FORUM