Radiostacje na polskich statkach w latach 60-tych
Co piszczało w kabinie radiooficera 50 lat temu?
Nie zawsze mogła dojść do skutku, bo nie zawsze dawało się gościa w urzędzie pocztowym przywołać do aparatu, pardon, rozmównicy oczko
Rozmowa ze statku przez radiostację nie była tania, ale z drugiej strony nie było to jakoś tragicznie drogie. Było sporo tańsze od błyskawicznych rozmów międzynarodowych. W tym czasie rozmowy międzynarodowe w sieci stacjonarnej się zestawiało przez centralę ręczną, obsługiwaną przez telefonistkę. Dzwoniło się na centralę, podawało numer docelowy i trzeba było się rozłączyć i poczekać na połączenie. Czasami kilka godzin. Pani z centrali oddzwaniała i zestawiała połączenie. To samo dotyczyło wielu rozmów międzymiastowych.
Prawdopodobnie ceny później spadły, bo minuta połączenia kosztowała tyle, ile paczka lepszych papierosów. Ergo ludzi było na to stać raz na jakiś czas.
R/O, z którymi rozmawiałem mówili mi, że była to usługa na porządku dziennym, ludzie raz na jakiś czas dzwonili do domów, stary dzwonił do armatora i obgadywał sprawy związane ze statkiem. Jak tylko była propagacja i nie było dużej kolejki, to nadajnik główny Elektromekano S-series (600W na KF, CW i AM), a potem bardzo udana Mewa (1kW do anteny, CW i SSB) miał co robić.
Rozmawiałem z jednym z kapitanów pływających wtedy po Bałtyku jako oficer nawigacyjny. Powiedział mi, że zazwyczaj to wyglądało tak, że zgłaszał R/O prośbę o kontakt, "radio" szukał pasma z najlepszą propagacją, wywoływał i zestawiał połączenie, pstryk na patch panel i "panie kapitanie, Szczecin-Radio na linii". Swoją drogą Mewa miała fajnie zrobiony kompresor dynamiki i przy sensownej propagacji jakość połączenia była zadziwiająco dobra. Oczywiście czasami było słychać charakterystyczną "gęgałę" SSB i trzeba było się nauczyć rozmowy w simpleksie, ale porównanie jakości połączeń z niektórymi telefonami VoIP oraz telefonią komórkową GSM przy słabym sygnale wcale nie wypada tak źle dla radiotelefonii na statku. Tam było słychać.

Co do tych tajemnic służbowych, to przy okazji rozmów żaden z nich nie pamięta, by jakoś ostro pilnowano polskiego R/O. Był takim samym członkiem załogi, jak oficer nawigacyjny, czy mechanik lub lekarz. Mógł wyjść w innym kraju na ląd (w granicach zdrowego rozsądku). Polski sprzęt Unimoru był znany, eksportowany, miał parametry porównywalne do niektórych urządzeń zachodnich (niekiedy lepsze). Nie było zatem żadnych tajemnic państwowych ani służbowych, bo wszystkie telegramy wychodziły tak, jak je zapisał stary, lista oficjalnie używanych częstotliwości była powszechnie znana i zapisana w dokumentach Admiralicji. Czego jeszcze można było chronić? I po co? To były typowe zadania wykonywane codziennie, spokojnie, według ustalonych przez dziesięciolecia reguł. Jeśli wierzyć wspomnieniom kapitanów, którzy kiedyś byli oficerami, to pod względem spokojnego wykonywania czynności, praca R/O była jak nawigacja - to trzeba robić codziennie na każdej wachcie, trzeba to robić zgodnie z regułami i trzeba to robić dobrze.

@SP5WA - sądzę, że jak SP-tata przemyśli sprawę, to we właściwym wątku coś się pojawi.

edit - drogi Kolego.
Polityka mnie nie interesuje, ja stwierdzam fakty. A fakty są takie, że wielokrotnie słyszałem na lokalnym przemienniku Polaków nadających ze znakiem W-cyferka/SP... i W-cyferka/SQ... a jak przewożę transceiver i zaczynam nadawać na miejscu, to nikt się mnie o nic nie pyta. Mam licencję ważną w tym kraju, to nadaję. Tylko tyle i aż tyle.
U mnie na zegarze jest w tej chwili 14:15. Dziś z rańca mojego czasu wołałem na 3.5, 7 i 14MHz, zrobiłem QSO z hamsiakiem o znaku zaczynającym się na K7. Jedyny problem to silny QRM od elektroniki (ten problem dotyczy chyba wszystkich krajów, z Polską włącznie. W Rosji nie byłem, bo musiałbym się starać o wizę, na Ukrainie taki sam QRM).
Z hotelu do centrum konferencyjnego poszedłem na piechotę, przechodziłem koło różnych sklepów i NIGDZIE nie było ochroniarzy. Wieczorem zamierzam się znowu odezwać na 7 i 14MHz. Przed chwilą całkiem fajnie pogadałem sobie z ręcznego urządzenia przez przemiennik w paśmie 2m (tutaj jest znacznie szersze niż w Europie), rozmówca w samochodzie, odległość około 60km. To mnie interesuje, a nie jałowa dyskusja o polityce.

Rosjanie mieli AM, bo musieli mieć - na 2182kHz i w okolicach nadawało się wyłącznie na fonii. Mała uwaga - wiem, że ZSRR to był olbrzymi kraj. Największy na świecie. Ale emisja AM sprawdzała się nawet w serwisie fonicznym nadawanym na południowe łowiska. Do tego celu na dużych bazach był osobny operator radiotelefonii, który obsługiwał serwis łowczy nadawany w AM z Polski i w ogóle posługiwał się emisją foniczną. Także skoro sygnał ze stacji Szczecin Radio docierał na KF na południowe łowiska, to równie dobrze mógł dotrzeć z radzieckiego statku do stacji brzegowej. Rzecz w tym, że Rosjanie nie stosowali AM, bo nie zestawiali na dalsze odległości połączeń głosowych. Po co mieliby robić to, skoro i tak ciężko było się gdziekolwiek dodzwonić, publiczna sieć telefoniczna działała tak sobie. Wojskowa działała świetnie, ale to zupełnie inny byt. Z kolei Grecy zestawiali mnóstwo połączeń głosowych przez stację w Atenach, to samo Włosi. To wszystko szło w AM.

edit - kolejny już, bo posty powstały szybko. Otóż "chińskie ostrzeżenie" to jest takie, które jest pierwsze i zarazem ostatnie. Dalej są już bardzo odczuwalne działania.
Co do radionamierników, to doskonale wiem jak takie urządzenie działa i jakie ma ograniczenia. Widziałem w działaniu "Pelikana". Wiem, że dokładność była ograniczona, ale doskonale też wiem, że z powodzeniem posłużyły do namierzenia strefy, w której dany statek się znajdował. Wystarczyły trzy w dwóch regionach kraju. Potem już proste kalkulacje i krótkie pisemko o listę statków, które znajdowały się w danym obszarze. Potem kolejny namiar, kolejna lista. W ten sposób zawęża się do jednego. I ten jeden dostaje pisemko. nie mogę powiedzieć więcej, bo to obiecałem osobie, która mi o tym opowiedziała. Jestem człowiekiem słownym i nie zamierzam mówić ani kim jest ta osoba, ani co dokładnie było przyczyną takiej akcji. Zapewniam cie jednak, że nie były to wulgaryzmy.
Rozpoczynano organizację takiej sieci namierników po tym, jak na fonii i CW pojawiły się fałszywe wezwania pomocy. W namierzeniu pewnego upierdliwego "żartownisia" pomagały także stacje brzegowe z różnych krajów.


  PRZEJDŹ NA FORUM