Radiostacje na polskich statkach w latach 60-tych Co piszczało w kabinie radiooficera 50 lat temu? |
Zawsze się zastanawiałem, gdy czytałem powyższe przykłady, jak w ogóle mogły być takie emisje możliwe. Po pierwsze nadajnik w latach sześćdziesiątych i początku siedemdziesiątych był kwarcowy, statek miał tylko kilka częstotliwości do wyboru. Każda z nich wpisana do certyfikatu na statku. Na każdej ktoś słuchał na lądzie (niekoniecznie oficjalnie). Jakby odpalili kącik erotyczny, to zaraz by się okazało, że odpowiednie pisemko znalazłoby się w Państwowej Inspekcji Radiowej. Słyszałem o przypadku reprymendy za nadawanie na 500kHz w niemodulowanej telegrafii. Wielokrotnie pokazywano mi żółte kartki z Genewy "for excessive calling", czyli nieprzestrzeganie formuły wywołań 3x3 albo niezachowanie czasu między kolejnymi wywołaniami. Te ostatnie na brytyjskich statkach oprawiano w ramki i wieszano w kabinie R/O. Po drugie nawet jeśli statki już miały syntezę, nawet gdyby się umówili, to i tak ktoś w końcu doniesie. Tego się nie da upilnować, zwłaszcza, że wśród R/O byli różni ludzie. Tak samo, jak jesteśmy różni na tym Forum. Wierzę, że była giełda, że ludzie rozmawiali luźniej, wiem o turniejach szachów korespondencyjnych między R/O. Słyszałem o ciekawych rozmowach statek-statek oraz o skedach, by kapitanowie sobie mogli pogadać (sam to słyszałem wielokrotnie). Ba, słyszałem nawet o "radiowym salonowcu", ale nie słyszałem nigdy o czymś takim jak SP8WJT opisuje. Być może za późno zabrałem się za nasłuch na KF... Co do okraszania polską łaciną, to dopóki był R/O i była kultura, to ludzie hamowali swój język. Teraz jak taki facet trafi na coaster to nie dość, że nadaje nie tam, gdzie powinien, to jeszcze zachowuje się poza wszelką krytyką. Sami słuchacie na KF, sami ocenicie... |