[Humor] Mój stary jest krótkofalowcem
Taki mały projekt z przymrużeniem oka
Dodawałem, bo głupio odpowiadać samemu sobie oczko
Zanim będą balony, dodam działacza - jest to portret gościa, który rozwalił kiedyś dwa kluby żeglarskie. Przeniosłem go tylko w nasze hobby i zmieniłem imię. Jestem przekonany, że w każdym środowisku znajdzie się ktoś taki.

Stołkiem i granatem
Ojciec zawsze mi mówił, że nieważne jak będziesz dobry, wprawny, zaangażowany czy skrajny w wybranej dziedzinie, zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie „bardziej”. Ta zasada obowiązuje także ojca, chociaż jakoś do niego nie dotarła. Nawet wtedy, gdy w jego kochanej telegrafii trafił na znacznie lepszego Rosjanina.
Mój ojciec znał Zbyszka całe wieki. Niejedno płynne procentowe z nim obalił, dyskutowali długo i głośno. O ile tata w mowie, piśmie, uczynku i zaniedbaniu deklarował nienawiść do komunistów, a poglądy miał zaiste prawicowe, Zbyszek był jeszcze „bardziej”. Od niego bardziej na prawo jest już tylko ściana. Oczywiście wroga mieli tego samego i prawdopodobnie właśnie główny wróg był tym, co ich jednoczyło.
Pewnego dnia Zbyszek przyszedł z flaszką do starego i z miną właściwą dla Szwedów pod Częstochową wykrzyczał: „Będę prezesem! Mamy oddział. Wysadzimy ten kurnik!”. Podobnie, jak u Sienkiewicza, podstęp się nie udał – chłopaki z oddziału dali odpór i mieli wywalić Zbyszka z oddziału.

Zaraz potem Zbyszek przyszedł jeszcze raz, trochę pili, gadali, aż nagle powiedział:
- bo ty mi nie pomagasz w walce z betonem i dlatego tak, mówię ci, że ten SP kolega to politruk, komunista, członek PZPR.
- odwal się od SP kolega, to porządny facet.
- bo ty to też farbowany lis jesteś i tyle, a co myślisz, że ja nie rozwalę i tego oddziału, by był mój? Własny stołek przyniosę i prezesem będę. Rozwalę, wysadzę stamtąd tego SP kolegę!

To było ostatnie słowo do draki. Ojciec wybuchł jak poniemiecka bomba – znienacka, ze strasznymi skutkami. Poszarpał się ze Zbyszkiem, wywalił go za drzwi, posprzątał. Niebywałe, bo nigdy tego nie robił, mama zawsze pod nosem narzekała na rozgardiasz. Odtąd Zbyszek już nigdy nie przychodził z flachą, a tata o wiele mniej pił. Porozmawiał też z SP kolegi i kilkoma znajomymi, podobno bardzo szczerze.

Gdy po powrocie z USA ojciec uruchomił stację marzeń, pewnego dnia na wiochę przyjechał Zbyszek, wiedziony znanymi osiągnięciami ojca, gównoburzami na forum i namiarem z QRZ.com. Przy bramie (drewnianej, bo jak wiecie stalowa psuje charakterystykę anten i wymagałaby kilkudniowych obliczeń w MMANA-GAL), powitał go Piki, pies ojca. Warczał i szczerzył zęby. Cały pysk zębów. Zdziwiłem się, bo Piki wszystkich gości wita wesoło i najchętniej by zalizał z radości.
Zbyszek krzyknął: cześć SP ojciec, teraz to zrobimy własny klub i komuniści mogą nas w d*** pocałować. Tylko zabierz tego psa, pogadamy.
Ojciec powitał go energicznym paszoł won i zdziwił się, skąd tak spokojne psisko, które łasi się do wszystkich gości, lubi nawet listonosza i koty, poznało się na charakterze Zbyszka. Musi jaki dodatkowy zmysł ma, czy co?
Gdy spytałem się starego o te wojny, odpowiedział:
- Ssss, a bo ten głupi Zbyszek złamany mnie nakręcił. Działacz z własnym stołkiem i granatem. Niech idzie se rozwalać inne kluby, a od naszego- wara.
Istny cerber, mówię wam!

Celujemy w samolot
Odkąd na maszcie wisi nowy szyk grabi na ultrakrótkie, zdarza się nam robić całkiem fajne łączności. Najwięcej wniósł SP kolega, który tydzień siedział przed komputerem i usprawnił szyk na siedemdziesiątkę, dodając aż dwa decybele zysku i budując przedwzmacniacz na arsenku galu. Na sporadyku na dwójce mamy potwierdzoną Irlandię i północne Włochy. Gdy ojciec usłyszał słabiutki sygnał odbity od księżyca, zaczął polować na tych, co tam nadają. Teraz ule trzeba odstawiać jeszcze dalej, by nie robiły ojcu QRM. Tak, tylko on ten QRM słyszy.

Niestety nie zawsze udaje się nam trafić w księżyc, zazwyczaj nic nie słychać. Mamy w klubie dziewczynę, którą bardzo zafascynowały łączności na UKF i ona to ciągnie. Fajna jest. Pracowicie oblicza ustawienia anten, robi nam tabelki, siedzi przy odbiorniku i konsoli obrotnicy z zegarkiem, słucha słabiutkich sygnałów, notuje i przekręca antenami jak najęta. Pewnego razu przychodzę do chatki, a tam ona szybko rozmawia z jakimś Austriakiem i co chwila koryguje ustawienie. Ojciec przez ramię patrzy, zaciekawiony. Zakończyła szybciutkie QSO, zapisała do dziennika i się cieszy. Mówię, brawo, taki sporadyk nie trafia się codziennie. Ona na to, że to nie jest sporadyk, umówili się na skeda przez Internet i spróbują jutro o tej samej porze. Zatkało mnie. Jak to?
- a bo właśnie leci lotowski Embraer do Mediolanu, wycelowałam w niego antenę i tak się udało na odbiciu.
- to ty masz to zaplanowane?
- no problem, od każdego samolotu się odbija, im większy tym lepiej. Tutaj świetnie słychać. Do tysiąca kilometrów się da, tylko sygnał słaby i trzeba szybko. Pokazała na ekran, a tam flightradar i podświetlony właśnie ten rejs.
Ojciec myśli, myśli, i nagle: To my sobie pół Europy tak potwierdzimy. Tych z kółeczka wzajemnej adoracji zeżre zazdrość, mówię wam. Czego do tego potrzebujemy?
Dziewczyna odpowiada – mojej cierpliwości, trochę mocy i Internetu.
Ojciec na to – Wzmacniacz zrobimy, tylko nie strąć samolotu. Dajesz radę młoda! Odstąpię ci mój nerwosol.

To już wiem, dlaczego ostatnio zrobił się taki spokojny mimo nieudanych prób z balonami i wścieku po wyczynach Zbyszka...


  PRZEJDŹ NA FORUM