[Humor] Mój stary jest krótkofalowcem
Taki mały projekt z przymrużeniem oka
Coś dla miłośników SOTA.

W góry miły bracie
Po ciężko wypracowanym sukcesie z fauną i florą, postanowiłem zaszczepić staremu trochę ciekawych pomysłów terenowych, między innymi wycieczki w góry. W pierwszej kolejności pomyślałem o Bieszczadach, bo po pierwsze górale jeszcze nie tak chciwi, jak w Zakopanem i okolicach, po drugie widoki świetne same w sobie i na pewno mu zrekompensują wysiłek, którego się jeszcze nie spodziewa. Do bagażnika mojego kombi zapakował normalną radiostację, starego Kenwooda, rezerwowy półkilowatowy wzmacniacz, dwa klucze, cztery anteny w tym olbrzymią kierunkową na 20m i coś jeszcze. Nie dał sobie niczego wytłumaczyć. W rogu ledwo zmieścił się mój mały plecak, a w nim malutki transceiver na trzy pasma własnej roboty, chińskie maleństwo na ultrakrótkie, zwijana antena na KF i takie tam. Na górę składana czteroelementówka na dwa metry. Moja dziewczyna niestety musiała trzymać plecak pod nogami, bo nijak się nie zmieścił. Ale było wesoło. Całą drogę śpiewaliśmy szanty i najbardziej podobał mi się Irlandzki Wędrowiec : „ładunek zalegał od doku do dna, sam nie wiem, jak mógł zmieścić się. Prócz koni i kur, stu beczek bez dna, upchnięto pod kątach co złe” - jako żywo oddawał stan zapakowania mojego samochodu. Na podjazdach silnik (V6!) ledwo dawał radę. Do Sanoka dojechaliśmy w miarę szybko, potem krętą drogą dojechaliśmy na pętlę bieszczadzką. Na miejscu byliśmy późno w nocy. Do starego nie trafił argument, że trzeba się porządnie wyspać – on chciał już odpalać stację. Wytaszczył z bagażnika transceiver, wzmacniacz, kable i składany maszt. Rozstawił maszt na podwórku, ale w nocy nie dał rady złożyć anteny kierunkowej, więc powiesił dipol. Podłączył i po wciśnięciu klucza... uruchomił wszystkie autoalarmy w zaparkowanych obok samochodach. Widok gości w gaciach, którzy biegną do swoich samochodów o drugiej w nocy, jest zaiste niecodzienny. Całość powtórzyła się trzy razy. I nikt się nie zorientował! W końcu zmęczenie wzięło górę i ojciec poszedł spać.
Obudził się rano i jeszcze przed śniadaniem zabrał się za instalację sprzętu. Gdy już opanował montaż elementów anteny i łaskawie przyszedł na śniadanie, dowiedział się, że będziemy nadawać nie tu, ale wyżej. Był niepocieszony, że tam nie da się wjechać samochodem...
W końcu dał sobie wytłumaczyć, że trzeba wziąć lekki sprzęt, a na górze nie ma prądu. Wziąłem mój akumulator, jego klucz, zwijaną antenę na krótkie i składaną na UKF, mój transceiver samoróbkę oraz ryżowca i słuchawki. Poszliśmy. Tempo mieliśmy słabiutkie, bo niestety kondycja taty jest pod zdechłym Azorkiem. Moja dziewczyna już dawno zdążyła dojść na miejsce, połazić, porobić zdjęcia, gdy doszliśmy z ojcem na górę, do schroniska na połoninie Wetlińskiej. Mama była wniebowzięta. Rozwinęliśmy antenę i tata zaczął nadawać, oczywiście na CW. Był w swoim żywiole i łapał DX z czego był bardzo zdziwiony. Poszedłem z dziewczyną na spacer i szybki numerek, gdy wróciliśmy, zbierało się na burzę. Poradziłem ojcu, by jednak odłączył transceiver, kabel zostawił na zewnątrz. Antena została. Lunęło. Nagle błysk, łubudup! Z anteny został tylko kawałek fidera, reszta stopiona. Tata zrozpaczony, bo nici z nadawania na KF, ale w końcu odezwał się z mojego ryżowca na 2m. Zrobił trochę łączności na fonii i w ten sposób zakończył się jego pierwszy wypad w góry. Zeszliśmy. Na dole był tak zmęczony, że nawet nie myślał o nadawaniu – tym razem autoalarmy się nie włączyły. Sąsiedzi twierdzą, że wczorajsze jazdy z alarmem spowodowała odległa burza, a my nie wyprowadzaliśmy ich z błędu.


  PRZEJDŹ NA FORUM